Potem, kiedy Raskolnikow przypomniał sobie tę chwilę przedstawiło mu się wszystko w ten sposób: hałas, który było słychać za drzwiami, powiększył się nagle i drzwi uchyliły się nieco.
— Co tam takiego? — krzyknął z gniewem sędzia. — Wszak uprzedzałem...
Przez chwilkę nie było odpowiedzi, ale widać było, że za drzwiami znajdowało się kilku ludzi i jakby kogoś odpychali.
— Ależ co takiego? — niespokojnie powtórzył Porfirjusz.
— Przyprowadzono aresztanta, Mikołaja — dał się słyszeć czyjś głos.
— Nie potrzeba! Precz! Poco on tu przylazł? Co to za nieporządek? — zawołał Porfirjusz, rzucając się do drzwi.
— Ale poproszę wielmożnego sędziego... — zaczął znów ten sam głos i urwał.
Przez dwie sekundy nie więcej trwała prawdziwa bójka; potem nagle jakby ktoś kogoś gwałtem odepchnął i niezwłocznie potem jakiś blady człowiek wtargnął do gabinetu sędziego.
Człowiek ten dziwnie wyglądał. Z początku patrzył przed siebie, ale jakby nikogo nie widząc. W oczach jego błyszczała stanowczość, ale zarazem śmiertelna bladość pokrywała jego twarz, jakby go przyprowadzono na stracenie. Całkiem zbielałe jego usta zlekka drgały.
Był on jeszcze młody, ubrany z chłopska, średniego
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VI