Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —

wzrostu, z włosami ostrzyżonemi w kółko, o delikatnych, jakby suchych rysach twarzy. Odepchnięty przezeń znienacka człowiek, pierwszy wpadł za nim do pokoju i zdołał uchwycić go za ramię: był to żołnierz z konwoju; ale Mikołaj szarpnął ręką i wyrwał mu się raz jeszcze.
We drzwiach stanęło kilku ciekawych. Niektórzy z nich usiłowali wejść do gabinetu.
Cała ta scena trwała najwyżej minutę czasu.
— Precz, jeszcze zawcześnie! Poczekaj aż zawołają!.. Poco go tak wcześnie przyprowadzono? — krzyczał w strasznym gniewie, jakby pomieszany, sędzia.
Ale Mikołaj nagle padł na kolana.
— Czego chcesz? — zawołał sędzia zdumiony.
— Winowaty! Moja wina! Jam zbójca! — wymówił nagle Mikołaj, z trudnością chwytając oddech, ale dość silnym głosem.
Przez jakie dziesięć sekund trwało milczenie, wszyscy jakby zesztywnieli; nawet żołnierz z konwoju cofnął się i już się nie zbliżał do Mikołaja, ale zrejterował machinalnie do drzwi i stanął nieruchomie.
— Co takiego? — krzyknął Porfirjusz, opryztomniawszy po chwili.
— Ja... zbójca... — powtórzył Mikołaj.
— Jakto... ty... ty?... kogoś zabił?
Sędzia widocznie się zmieszał.
Mikołaj przez chwilę milczał.
— Starą fanciarkę i jej siostrę Elżbietę... ja... zabiłem... toporem. Pomieszało mi się w głowie... — dodał nagle i znowu zamilkł. Ciągle klęczał.
Pan Porfirjusz przez jakiś czas stał, jakby się namyślając, ale nagle znowu się wstrząsnął i zamachał rękoma na nieproszonych świadków. Ci w jednej chwili znikli i drzwi się zamknęły. Następnie popatrzył na stojącego w kącie Raskolnikow,a, potem znowu przypadł do Mikołaja.
— Co ty mi będziesz wyjeżdżał zawczasu ze swojem pomieszaniem? — krzyknął nań prawie ze złością. — Nie pytałem się jeszcze o to... A teraz mów: tyś zabił?
— Ja zbójca... zeznaję... — wymówił Mikołaj.
— E-ech! Czem zabiłeś?
— Toporem. Dostałem go sobie.