Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.
— 81 —

— A to się śpieszy! Sam?
Mikołaj nie zrozumiał pytania.
— Czy sam zabiłeś?
— Sam. A Michał nie winien i o niczem nie wie.
— Ale nie śpiesz się z Michałem! E-ech!...
— No jakże, jakżeśto wtedy zleciał ze schodów? Wszak was obaj stróże widzieli?
— To tak żeby odwrócić uwagę... wtedy... nibym się śpieszył... z Michałem, bom sobie tak ułożył zawczasu — odparł Mikołaj.
— Najwyraźniej! — gniewnie zawołał sędzia: — to nie jego słowa! — mruczał jakby do siebie i nagle znowu spostrzegł Raskolnikowa.
Widocznie, do takiego stopnia zajął się Mikołajem, że na chwilę zapomniał o Raskolnikowie. Teraz nagle obejrzał się, aż się nawet zmieszał...
— Kochany panie, szanowny!... Przepraszam — przypadł do niego — tak nie można... racz pan... tu nie dla pana... ja bo sam... widzisz pan jakie niespodzianki!... Racz pan...
I wziąwszy go za rękę, wskazał na drzwi.
— Pewnoś się pan tego nie spodziewał — wymówił Raskolnikow, który naturalnie nic jeszcze nierozumiał wyraźnie, ale zdołał już nabrać otuchy.
— A i paneś się nie spodziewał... A co, jak rączka drży panu? He, he!
— Ale i pan drży, panie sędzio.
— I ja drżę; nie spodziewałem się!...
Stali już we drzwiach. Porfirjusz czekał niecierpliwi na wyjście Raskolnikowa.
— A niespodzianki nie pokażesz mi pan? — wymówił nagle ten ostatni.
— Mówi, a ząb o ząb nie trafia, he, he! Złośliwy z pana człowiek! No, do widzenia.
— A mnie się zdaje, że do niezobaczenia!
— Jak Bóg da, jak Bóg da! — wymówił Porfirjusz z dziwnie wykrzywionym uśmiechem.
Mijając kancelarję, Raskolnikow spostrzegł, że wiele osób spoglądało nań z uwagą. W przedpokoju, w tłumie, zdołał spostrzec obydwóch stróży z owego domu, tych samych, których w nocy zapraszał do cyrkułu. Stali i czekali