Ranek, jaki nastąpił po stanowczej dla pana Piotra rozmowie z Dunią i jej matką, otrzeźwił go zupełnie. Ku wielkiemu niezadowoleniu, musiał rad nie rad uznać za fakt spełniony i niezawodny to, co jeszcze wczoraj uważał za wypadek fantastyczny i lubo spełniony, ale pomimo to, jakby nieprawdopodobny. Czarny wąż draśniętej miłości własnej przez całą noc ssał mu serce. Wstawszy z łóżka, pan Piotr niezwłocznie przejrzał się w lustrze. Obawiał się, czy się w nim żółć nie rozlała w ciągu nocy. Atoli, pod tym względem, wszystko było jak na teraz w początku, i spojrzawszy na szlachetne białe i nieco obrzękłe w ostatnich czasach oblicze, pan Piotr pocieszył się nawet na chwilę, że zdoła jeszcze znaleźć sobie narzeczoną w innem miejscu, a może nawet lepszą; ale zaraz poprawił się i energicznie splunął, przez co wywołał milczący, ale ironiczny uśmiech na ustach swego młodego przyjaciela i współlokatora, pana Andrzeja Lebieziatnikowa. Pan Piotr spostrzegł ten uśmiech i zapisał go sobie w pamięci na rachunek swego przyjaciela. Miał się już z nim na pieńku z wielu powodów. Gniew jego powiększył się, gdy przyszło mu nagle na myśl, że całkiem niepotrzebnie opowiadał wczoraj o wszystkiem panu Andrzejowi. Był to już powtórny błąd z jego strony, popełniony wczoraj na gorąco, przez zbytnią chęć wynurzenia się w irytacji... Następnie, prze zcały ten ranek jedna nieprzyjemność następowała po drugiej. Nawet w senacie miało go spotkać niepowodzenie w sprawie, której tam bronił. Najbardziej zaś zirytował go właściciel lokalu, najętego przezeń w widokach rychłego ożenku i odświe-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
CZĘŚĆ PIĄTA
ROZDZIAŁ I