poranku kilka pięcioprocentowych biletów bankowych, siedział przy stole i liczył paczki banknotów i seryj. Lebieziatnikow, który nigdy nie miał pieniędzy, chodził po pokoju i wmawiał w siebie, że spogląda na wszystkie te paczki obojętnie i nawet z pogardą. Łużyn za nic by, naprzykład, nie uwierzył, że w istocie Andrzej może patrzyć na takie pieniądze obojętnie; ten zaś, z kolei myślał z goryczą, że na serjo pan Piotr może sobie o nim tak myśleć, a może nawet jest kontent z okazji dokuczenia i podrażnienia swego młodego przyjaciela rozłożonemi paczkami banknotów, przypominając mu jego nicość i całą istniejącą jakoby pomiędzy nimi różnicę.
Znajdował go tym razem niesłychanie zirytowanym i nieuważnym, pomimo, że on, Lebieziatnikow, jął właśnie rozwijać przed nim swój ulubiony temat o utworzeniu nowej „komuny“. Krótkie przeczenia i uwagi, jakie się wyrywały panu Piotrowi w przestankach pomiędzy uderzaniem gałek na liczydłach, tchnęły najwyraźniejszą i tendencyjnie niegrzeczną złośliwością. Ale poczciwy Andrulek przypisywał humor pana Piotra wrażeniu wczorajszego zerwania z Dunią i pałał żądzą jak najprędszego pogadania na ten temat: miał do powiedzenia w tej kwestji coś bardzo postępowego, coś, co tchnęło propagandą co mogłoby pocieszyć jego szanownego przyjaciela i „bez wątpienia“ przynieść mu pożytek.
— Co tam za jakąś fetę urządza ta... ta wdowa? — zapytał nagle Łużyn, przerywając mówcy w najbardziej zajmującem miejscu.
— Niby to pan nie wie; wszak wczoraj jeszcze rozmawiałem z panem na ten temat i rozwijałem myśl o wszystkich tych obrzędach... Toć ona nas zaprosiła, słyszałem.
Sameś pan z nią wczoraj rozmawiał.
— Nigdy nie mogłem przypuścić, że ta głupia nędzarka wsadzi w stypę wszystkie pieniądze, jakie otrzymała od tego drugiego głupca... Raskolnikowa. Ażem się zadziwił, przechodząc teraz: takie tam przygotowania, wina!... Zaproszono kilkanaście osób, licho wie na co! — ciągnął Łużyn, pytając i kierując rozmowę na ten temat, jakby miał cel jakiś. — Co? Mówisz pan, że i mnie proszono? — dodał nagle, podnosząc głowę.
— Kiedyż to? Nie pamiętam. Zresztą ja nie pójdę. Na co mi to? Wczoraj rozmawiałem z nią tylko o tem, że
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.
— 93 —