Która drży w ręku Boga od serc bicia,
Z jakiem się do niej zbliżają miliony
Namiętnych duchów, co idą przebojem,
Za żądzy swej niepokojem,
I nie chcą bez walki — życia!
Ty mi się nie dziw! — Ja jestem dziecięciem
Wieku, co wyrzekł, że gdyby mu dano
Prawdę, jak gwiazdę jaśniejącą cudem,
Ot tak, gotową, zdjętą prosto z nieba,
Prawdę, krwią jego serca nieoblaną,
I niezdobytą potem ani łzami,
Onby ją rzucił, bo jemu potrzeba
Iść — i zdobywać i łamać się z trudem,
Zdumiewać światy śmiałem przedsięwzięciem,
Cofać się — padać — powstawać nanowo,
Drogi swe znaczyć krwawemi śladami,
Konać z tęsknoty czekając na słowo,
Które ma kiedyś z ust całej ludzkości
Dać nazwę świtom przyszłości.
Ty mi się nie dziw! — Ja idę w pomroce
Zwątpień, któremi trują się dziś duchy...
Zdala gdzieś — niby promyczek migoce,
Lecz wokoło mnie lecą huragany
Tchnień niespokojnych, które w samo słońce
Ciskają strzały swoje pałające,
Zdając się wołać: »zdmuchnę — potem stworzę«!
Strona:PL Fragmenty Konopnicka.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.