Ach! od tchnień takich, światełko to boże
Drży — i przygasa, jak płomyk, wydany
Bez żadnych osłon na wiatru wybuchy...
I trzeba wiele wytrwania i siły,
Żeby je w piersiach, jak w lampie z kryształu,
Zamknąć — i iść tak w łunach ideału,
Aż do nieznanej mogiły.
Ty mi się nie dziw! Ja stoję na ziemi,
Po której idą tłumami smutnemi
Ludzie, których ja braćmi memi zowię...
Stoję — i patrzę — i płaczę nad niemi,
I gdybym była Bogiem, to każdemu
Dałabym spokój, i światło i zdrowie...
I myśląc o tej wieczystej Wszechmocy,
Którą mi wiara wskazuje w błękicie,
I o tej nędzy, i o łzach tajemnych,
O tych stęsknionych — i smutnych i sennych,
Dla których śmiercią jest życie;
Gubię się w pełnej przerażenia nocy,
I pytam namiętnie: czemu?
Ty mi się nie dziw! Co dziś nie zachwiane?
Co wiecznie pewne? niezłomne, prawdziwe?
Ach! gdybyś wiedział, jak drży serce żywe,
Gdy je w dwie strony targają zwątpienia!
I gdybyś wiedział, jaką krwawą ranę
Strona:PL Fragmenty Konopnicka.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.