Ty wreszcie cicha stajesz nad świeżą mogiłą,
Oniemiała wraz z sercem, które tobą biło,
Łez pełna, do Hiobowych żalów stroisz lirę,
Szepcząc »dies irae!«...
I w wieczystej symfonii uniesiona wichrze,
Tajesz, jako śnieg, w tony cichsze coraz, cichsze,
Aż ujdziesz, jako strumień, w oceanu wody,
W pieśnię przyrody!
II.
Widziałam pieśni, jak wiosenne kwiaty
Wonne, a lekkie — jak motyl skrzydlaty,
A takie jasne, jako błękit nieba.
Śpiewały miłość, jak trubadur blady,
I dziwne, straszne, prawiły ballady,
Którym słuchaczów przerażonych trzeba.
A gdy Czas przyszedł i z ranną je rosą,
Jak nikły potraw na łąkach ściął kosą,
Rozwiały zapach, lecz nie dały chleba.
Widziałam pieśni, co jak płaczki białe,
Stały na grobach, zamknąwszy ich chwałę
W pierś przezroczystą, łamiąc z żalu ręce...
A gdzie wiek zgasły rozwiał swoje szczątki,