Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

— To wiatr jęczy w zaroślach. Dla mnie to dosyć dzikie i samotne miejsce, choć mnóstwo ludzi je lubi, zwłaszcza gdy wrzosy kwitną.
Jechały tak coraz dalej w ciemności, a choć deszcz ustał, zerwał się silny wiatr, który świszczał i niemiłe wydawał dźwięki. Droga prowadziła to wgórę, to znów nadół, a kilka razy powóz przejeżdżał mostki, pod któremi z łoskotem szumiały spienione wody strumyków. Mary miała uczucie, że jazda ta nigdy się nie skończy, i że wielka zimna wydma to ciemny ocean, a ona jedzie przezeń wąskim pasem lądu.
— Nie lubię tej wydmy — powiedziała sobie w duchu i silniej zacisnęła cienkie wargi.
Konie pięły się wgórę drogi, gdy Mary pierwsza dostrzegła światełko. Pani Medlock spostrzegła je również i odetchnęła z uczuciem wielkiej ulgi.
— Kontenta jestem z tego światełka — zawołała — to światło w domku portjera. No, za chwilkę napijemy się gorącej herbaty.
Było to szczególne «za chwilkę», jak rzekła, bo powóz, przejechawszy bramę parku, musiał przebyć jeszcze dwie mile angielskie alei, a drzewa, które niemal zupełnie stykały się czubami, tworzyły nad niemi jakby długie, ciemne sklepienie.
Wyjechali zeń wreszcie na jaśniejsze miejsce i zatrzymali się przed ogromnie długim, nisko i nieregularnie zbudowanym domem. Narazie zdawało się Mary, że dom cały jest ciemny, dopiero gdy wysiadła, dostrzegła słabe światło w jednem z okien na piętrze.
Wchodowe drzwi olbrzymie, ciężkie, były zbite z masywnych, dziwnie rżniętych desek dębowych, nabijane wielkiemi, żelaznemi gwoździami i powiązane żelaznemi sztabami. Przez nie wchodziło się do olbrzymiego hall’u, który był tak słabo oświetlony, że Mary wcale nie czuła ochoty