— Wyjść? Naco? Tak szkaradnie na dworze[1]
— Jak panienka nie wyjdzie, to będzie musiała siedzieć tu w pokoju, a coby tu panienka robiła?
Mary spojrzała dokoła siebie. Prawda, że nie miała tu co robić. Pani Medlock nie pomyślała o rozrywkach dziecinnych, przygotowując pokój dla dziewczynki. A może rzeczywiście lepiej będzie pójść obejrzeć ogrody?
— A kto mnie zaprowadzi? — spytała.
Marta spojrzała zdziwiona.
— Sama panienka pójdzie — odparła. — Musi się panienka nauczyć sama się bawić, jak inne dzieci, które nie mają braciszków i siostrzyczek. Nasz Dick, jak wybiegnie na pole, to godzinami całemi tam się bawi. Dlatego tylko tak się zaprzyjaźnił z kucykiem. Ma on na wrzosowisku i owieczki znajome, i ptaszki, co mu do rąk po jedzenie przychodzą. Choć tam w chacie głodno, ale on zawsze schowa okruszyny chleba na przywabienie swoich faworytów.
Wzmianka o Dicku zdecydowała Mary do wyjścia, choć dziewczynka sprawy sobie z tego nie zdawała. Na dworze będą ptaszki, choć nie będzie koników ani baranków. Będą zapewne inne, niż ptaszki w Indjach, a ją to bardzo będzie zajmować.
Marta podała jej płaszczyk i kapturek, i parę mocnych, ciepłych bucików i pokazała, którędy się schodzi nadół.
— Jak panienka tą drogą pójdzie, to zajdzie panienka do ogrodów — rzekła, wskazując na furtkę w żywopłocie. — Latem to tam kwiatów coniemiara, ale teraz pusto.
Zawahała się chwilkę, poczem dodała:
— Jeden ogród jest całkiem zamknięty na klucz. Od dziesięciu lat nikt w nim nie był.
— Dlaczego? — spytała Mary mimowoli. Oto jeszcze jedne drzwi zamknięte w dodatku do owych stu w tym dziwacznym domu.
- ↑ Błąd w druku; brak kropki.