rze, Mary zbudziła się pewnego ranka z uczuciem silnego głodu, a gdy zasiadła do śniadania, nie patrzyła już obojętnie na kaszę, nie odsunęła jej od siebie, lecz wzięła łyżkę i jadła, aż się uszy trzęsły, a talerz opróżnił.
— Dzisiaj to się panienka ładnie uwinęła. Czy nie? — rzekła Marta.
— Jakoś mi dzisiaj smakuje — odparła Mary, nieco jednak zdziwiona.
— To powietrze stepowe taki panience dało apetyt — rzekła jej Marta. — Jaka panienka szczęśliwa, że jak ma apetyt, to ma i co jeść. Nas tam dwanaścioro w chacie, i żołądki mamy zdrowe, a niema co w nie włożyć. Niechno panienka codzień wychodzi pobawić się, to i przytyje panienka, i taka żółta nie będzie.
— Ja się nie bawię — odparła Mary. — Nie mam się czem bawić.
— Nie ma się panienka czem bawić? — wykrzyknęła Marta. — Nasze dzieci bawią się drewienkami i kamykami. Biegają jak opętane, a pokrzykują, a przyglądają się wszystkiemu.
Mary nie pokrzykiwała, ale się przyglądała. Nie miała zresztą nic innego do roboty. Chodziła po ogrodach i dziwiła się różnym rzeczom w parku. Kilka razy poszła do starego ogrodnika, lecz Ben Weatherstaff był zbyt zajęły zawsze, by na nią choć spojrzeć, albo też w zbyt złym humorze. Pewnego zaś razu, gdy Mary szła ku niemu, wziął łopatę na plecy i odszedł w inną stronę — zupełnie jakby umyślnie.
W jedno miejsce chodziła częściej, niż gdzie indziej. Była to przestrzeń poza ogrodami, zewsząd otoczona murem. Pod murami wszędzie były puste obecnie klomby, a mur obrośnięty był gęsto bluszczem. Na jednej części muru ciemna zieleń wijących się roślin była wiele gęściejsza, niż wszędzie. Tak to wyglądało, jakby ta część oddawna była zaniedbana.
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.