Posiłki Mary podawane były regularnie. Usługiwała jej Marta, lecz pozatem nikt się o nią zupełnie nie troszczył. Pan[1] Medlock odwiedzała ją codziennie lub co drugi dzień, lecz nikt nie spytał o to, co robi, nikt jej nie rozkazał, co ma robić. Mary myślała, że to może angielski sposób wychowywania dzieci. W Indjach uważała wciąż na nią Ayah, która jej towarzyszyła wszędzie i obsługiwała na każdym kroku. Nieraz dziewczynka była zmęczona jej towarzystwem. Teraz nikt za nią nie chodził, co więcej: uczyła się sama ubierać, gdyż Marta patrzyła na nią jak na warjatkę albo głuptasa, kiedy sobie kazała podawać lub kłaść na siebie to i owo.
Pewnego razu, kiedy Mary stała, czekając, aż jej Marta rękawiczki nałoży, ta wykrzyknęła:
— Czy panienka ma źle w głowie? Nasza Zuzia jest dwa razy dzielniejsza od panienki, a ma dopiero cztery lata. Czasem to mi się coś zdaje, że panienka niezupełnie dobrze ma w głowie.
Mary dąsała się potem przez godzinę, lecz znów nowe myśli w niej to obudziło.
Ranka tego, gdy Marta, wyczyściwszy kominek, wyszła z pokoju, Mary stała czas pewien przy oknie. Myślała o tem, co jej przez głowę przeszło, gdy usłyszała o bibljotece. Nie chodziło jej znów tak bardzo o bibljotekę, bo wogóle mało jeszcze czytała; lecz wzmianka o bibljotece przywiodła jej na pamięć owych sto pokoi o drzwiach zamkniętych. Ciekawa była, czy wszystkie są doprawdy zamknięte, i coby było, gdyby mogła się do którego z nich dostać. Czy też ich było rzeczywiście aż sto? Czemużby nie miała pójść i porachować drzwi? W każdym razie będzie miała zajęcie, skoro nie może wyjść do ogrodu. Nie zwykła była ona prosić o pozwolenie, by móc coś zrobić, nie miała pojęcia, co to jest «zwierzchność», to też na myśl jej nie przyszło prosić panią Medlock
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Pani.