Podczas całej swej długiej wędrówki po korytarzach i pustych pokojach nie dostrzegła żywej istoty; lecz tutaj coś dojrzała. Kiedy zamykała gablotę, usłyszała delikatniuchny szelest. Skoczyła, rozejrzała się dokoła, i wzrok jej padł na sofkę przed kominkiem, skąd odgłos zdawał się dochodzić. W narożniku sofy była poduszka, a w aksamicie, który ją pokrywał — dziura; z dziury wyglądała para wystraszonych oczek.
Mary ostrożnie podeszła bliżej, chcąc zobaczyć, co to. Oczka należały do małej szarej myszki, która wygryzła dziurę w poduszce i wygodne urządziła sobie mieszkanko. Sześć malutkich myszek skulonych spało obok niej. Jeżeli nikogo tu nie było, było w każdym razie siedem myszek, które na samotne nie wyglądały.
— Żeby się one nie bały, tobym je z sobą zabrała — pomyślała Mary.
Długo, długo wędrowała, wreszcie poczuła się zbyt zmęczoną, by wędrować dalej, i zawróciła zpowrotem. Dwa lub trzy razy zmyliła drogę, wszedłszy na inny korytarz, i musiała błądzić, zanim trafiła na właściwy: lecz wreszcie dotarła na swoje piętro, jakkolwiek od swego pokoju była jeszcze daleko i nie wiedziała dobrze, gdzie się znajduje.
— Zdaje mi się, że znów złą drogą idę — rzekła do siebie, przystając, jak jej się zdawało, na końcu krótkiego pasażu z ścianami osłonionemi makatami. — Teraz sama nie wiem, w którą stronę iść trzeba. A, jaka też cisza!
Właśnie kiedy tak stała i wyrzekła te słowa, ciszę przerwały jakieś odgłosy. Był to znów płacz, lecz inny, niż w nocy; był to tylko urywany, krótki, zły wrzask niegrzecznego dziecka, stłumiony przez grube mury.
— Teraz to o wiele bliżej było, niż wtedy — pomyślała Mary z bijącem serduszkiem. — No, i znowu płacz!
Przypadkowo wsparła się ręką o ścianę, pokrytą zasłoną,
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.