KLUCZ OD OGRODU.
W dwa dni po tem wszystkiem, Mary, otworzywszy z rana oczy, usiadła niezwłocznie na łóżku i zawołała Martę.
— Spojrzyj na step! spojrzyj! — zawołała.
Deszcz ustał, a szarą mgłę i obłoki w nocy wiatr rozwiał. Wiatr także ucichł, a ponad stepem jaśniała świetna, ciemnoszafirowa kopuła niebios. Mary nigdy, nigdy nie myślała, by niebo mogło być tak szafirowe. W Indjach bywało rozpalone, płomienne; tutejsze miało głęboki, chłodny błękit, niby jeziora bezdennego, a tu i owdzie, wysoko, wysoko, płynęły małe, śnieżno-białe obłoki. Rozległy obraz stepu sam pobłękitniał, porzucając swą ciemną, szaro-purpurową, smutną szatę.
— Aha! — rzekła Marta z radością. — Huragan ustał. Zwykle tak bywa o tej porze roku. Jedna noc, i już go niema, jakby udawał, że nigdy tu nie bywa i być nie myśli.
— A ja myślałam, że w Anglji wciąż pada i wciąż ciemno — odparła Mary.
— Oj, co to, to nie! — rzekła Marta, siadając na piętach wśród swych szczotek i czernidła.
— Yorkshire to najsłoneczniejsze miejsce na świecie, jak słońce świeci. Zaraz mówiłam, że tylko poczekać trochę,