urok. Mary przypuszczała, że wszakże musi on być odrębny od innych ogrodów, których nie zostawiono w zaniedbaniu tak długo; i istotnie różnił się on zupełnie od wszystkich, jakie w życiu swojem widziała.
— Jak też tu cicho! — wyszeptała. — Jak cicho!
Poczekała chwilkę i przysłuchiwała się ciszy owej. Gil, który na swojem przysiadł drzewie, zamilkł, jak wszystko dokoła. Skrzydłem nawet nie poruszył; siedział znieruchomiały i spoglądał na Mary.
— Nic dziwnego, że taka cisza — zaszeptała znowu. — Wszak od dziesięciu lat ja pierwsza odzywam się tutaj.
Posunęła się od drzwi, stąpając tak cicho, jakby lękała się zbudzić kogokolwiek. Cieszyła się, że trawę ma pod stopami, która kroki jej tłumi. Przeszła pod jeden z szarych łuków pomiędzy drzewami, spoglądając na tworzące go gałązki i pędy.
— Ciekawam bardzo, czy wszystkie róże uschły — rzekła. — Czy ten ogród całkiem umarły? Chciałabym ogromnie, żeby tak nie było.
Gdyby Mary była starym Benem, byłaby umiała ocenić odrazu, czy te drzewa żyją, lub nie, lecz dostrzegała tylko wszędzie szare i brunatne gałązki bez najmniejszego śladu choćby najdrobniejszego pączka.
Lecz w każdym razie była oto wewnątrz tajemniczego ogrodu i miała wrażenie, że znalazła sobie jakiś świat własny.
Słońce rzucało bogate snopy blasków na ten zamknięty w murach światek, a wysokie, błękitne niebios sklepienie wydawało się świetniejsze i cudniejsze jeszcze nad tym dziwnym zakątkiem Misselthwaite’u. Gil sfrunął z gałęzi i przeskakiwał za Mary z krzewów na krzewy. Ćwierkał i miał strasznie zaaferowaną minę, jakby jej chciał coś pokazywać. Wszystko dokoła dziwne było i ciszy pełne, i zdawało się, że Mary setki mil oddalona jest od wszystkiego, co żyje, a jed-
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.