DICK.
Już od tygodnia wciąż słonko przygrzewało w tajemniczym ogrodzie. Tajemniczym Ogrodem nazywała go Mary, ilekroć o nim myślała. Droga jej była ta nazwa, a stokroć droższe uczucie, że, gdy ją zamykały wśród siebie stare, piękne mury, nikt nie mógł wiedzieć, gdzie się znajduje, nikt jej nie mógł odnaleźć. Zdawało jej się, że była zamknięta daleko od świata, w jakimś zaczarowanym ogrodzie. Niewiele książek, które przeczytała i lubiła, były to bajki czarodziejskie, opowiadające o różnych zaczarowanych miejscach. Czasem to ludzie i po sto lat tam spali, co się znów Mary wydawało nudne i głupie. Co do niej, to wcale nie miała ochoty zasypiać, lecz odwrotnie rozbudzała się z dniem każdym, przeżytym w Misselthwaite. Zaczęła lubić przebywanie ciągłe na świeżem powietrzu; już nie była nieprzyjaciółką wiatru — polubiła go nawet. Szybciej i dłużej mogła teraz biegać, a przeskakiwać umiała sznur już do stu razy. Cebulki w tajemniczym ogrodzie bardzo się dziwić musiały: takie śliczne, oczyszczone miejsca porobiono wokoło nich, że miały teraz gdzie się rozrastać i skąd czerpać powietrze, a panna Mary ani wiedziała, jak intensywnie pracują pod ciemną ziemią. Słońce miało dostęp do nich i grzało je, a gdy spadał deszczyk wiosenny, zraszał je obficie, to też zaczęły żyć i rozwijać się.