pewnego razu, gdy ją ujrzał obok siebie. — Z nim to też tak: nie wiem nigdy, kiedy go zobaczę, i skąd przyleci.
— My jesteśmy teraz w wielkiej przyjaźni — rzekła Mary.
— Tak — to do niego podobne — sapał Ben Weatherstaff. — Zawracać głowę panienkom, i to tylko przez próżność i łobuzostwo. Wszystkoby zrobił, aby się tylko pokazać i ogonem powachlować. A puszy się to, jak paw.
Ben rzadko kiedy bywał rozmowny, czasami odpowiadał na pytania Mary tylko mruknięciem, lecz tego ranka rozgadał się nadobre. Przystanął, oparł nogę o łopatę i począł przyglądać się dziewczynce.
— Panienka od jak dawna tu jest? — zaczął.
— Zdaje mi się, że będzie już miesiąc — odparła.
— Zaczyna panienka zaszczyt przynosić Misselthwaite — rzekł. — Już ździebełko panienka popełniała i już nie taka żółta. Jak tu panienka pierwszy raz do ogrodu przyszła, to tak wyglądała akurat, jak ta wrona niewypierzona. I takem sobie myślał, żem jeszcze takiego szpetnego i niemiłego dziecka w życiu nie widział.
Mary nie była próżna i o swojej urodzie nie miała wielkiego wyobrażenia, więc też nie uczuła się wcale dotkniętą.
— O, tak, wiem, żem utyła — rzekła. — Pończoszki są mi teraz ciasne, a tak się fałdowały przedtem! — O, o! Benie, gil przyfrunął!
Był to istotnie gil, który ładniejszy dziś był, niż zwykle. Czerwona jego kamizelka błyszczała jak atłas, i rozwijał skrzydełka i ogon, a główkę przechylał, a obskakiwał dokoła! Mogłoby się zdawać, że chce zmusić Bena do zachwytu. Lecz Ben podkpiwał:
— A! jesteś tu! — powiedział. — Raczysz sobie o mnie przypomnieć, jak nie masz komu lepszemu głowy zawracać. Pewnieś się elegantował przez te dwa tygodnie. Wiem ja do-
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.