ptak. Czasem to sobie myślę, że możem ja ptak, albo lis, albo królik, albo wiewiórka, albo może nawet chrząszcz — a bo ja wiem!
Śmiejąc się, wrócił na pień i począł znów mówić o nasionach kwiatów. Powiedział jej, jak wyglądają, gdy zakwitną, jak je trzeba sadzić, doglądać, podlewać.
— Albo wie panienka co? — rzekł nagle, odwracając się do niej i patrząc na nią. — Ja je tam dla panienki zasieję. Gdzie panienki ogródek?
Mary nerwowo zacisnęła piąstki. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc chwilę długą milczała. Nie pomyślała o tem. Poczuła się nieszczęśliwą. I czuła, że mieni się i blednie.
— Dostała panienka przecież ogródek, prawda? — rzekł Dick.
Mary rzeczywiście rumieniła się i bladła naprzemian. Dick to dostrzegł, a ponieważ nie odpowiadała mu ciągle, więc się zmieszał.
— Nie chcieli panience dać ani kawałka ogródka? — spytał. — Jeszcze panienka nic nie ma?
Mary rączki przycisnęła silniej do piersi i oczy ku chłopcu zwróciła.
— Nie mam pojęcia, jacy są chłopcy — rzekła zwolna. — Czy potrafiłbyś zachować tajemnicę, gdybym ci ją powierzyła? Tajemnica to wielka. Nie wiem, cobym zrobiła, gdyby się o niej kto dowiedział. Myślę, że umarłabym! — Ostatnie wyrazy wypowiedziała namiętnie.
Dick zmieszał się więcej jeszcze, niż przedtem, i znów czuprynę pocierał, lecz odparł wesoło:
— Ja bo zawsze dochowuję tajemnicy. Żebym nie umiał przed drugimi chłopcami utrzymać sekretu o młodych lisach, o gniazdkach ptasich, toby tam na stepie nic nie było bezpieczne. O, umiem ja sekret utrzymać!
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.