sku klombiki i sadziłam niby to kwiatki. Ale tutaj to zupełnie co innego.
Pan Craven wstał z miejsca i począł wolno chodzić po pokoju.
— Kawałek ziemi — mówił do siebie, a Mary pomyślala, że musiała mu coś minionego przywieść na pamięć. Gdy się zatrzymał i przemówił do niej, oczy jego miały wyraz pełen słodyczy i dobroci.
— Tyle ziemi możesz dostać, ile tylko zechcesz — rzekł do niej. — Przypominasz mi kogoś, kto też lubił ziemię i żyjące roślinki. — Potem z cieniem uśmiechu dodał: — Jak zobaczysz kawałek ziemi, którybyś mieć pragnęła, weź go sobie, dziecko i — życie wlej w niego!
— A czy gdziekolwiek bądź wziąć mogę, gdyby tego kawałka nikt nie potrzebował?
— Gdziekolwiek bądź — odparł. — Tak! A teraz idź, dziecko, zmęczony jestem! — Dotknął dzwonka. — Do widzenia. Całe lato mnie tu nie będzie.
Pani Medlock weszła tak prędko, że Mary pewna była, iż czekała pode drzwiami.
— Pani Medlock — rzekł pan Craven, zwracając się do niej — teraz, kiedym to dziecko widział, rozumiem, co miała na myśli Sowerby. Musi się ona wzmocnić, zanim do nauki przystąpi. Proszę jej dawać zdrowe, proste pożywienie. Pozwolić swobodnie biegać po parku. Niech jej pani nie krępuje ciągłym dozorem. Potrzeba jej swobody, powietrza, ruchu. Sowerby może ją odwiedzać od czasu do czasu, a i Mary może pójść kiedy do nich.
Pani Medlock wyglądała uradowana. Odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała, że nie ma jej «krępować zbytnim dozorem». Opieka nad Mary była dla niej uciążliwa, ale też starała się widzieć dziewczynkę tyle tylko, ile najkonieczniejsze. W dodatku lubiła bardzo matkę Marty.
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.