słabem światełkiem, wyczuwając raczej właściwą drogę, a serce jej biło tak głośno, że zdawało jej się, iż słyszy jego uderzenia. Oddalony płacz trwał i wiódł ją. Czasami ustawał na chwilkę, poczem znów się rozpoczynał. Czy tutaj miała zawrócić? Zatrzymała się i popatrzyła. Tak, to tutaj. Teraz przez ten korytarz, potem na lewo, potem dwa szerokie stopnie, potem znów na prawo. Tak, oto znalazła drzwi z dywanem.
Otworzyła je delikatnie i zamknęła cicho za sobą. Stała w korytarzu i słyszała płacz zupełnie wyraźnie, choć nie był głośny. Płacz szedł od drugiej strony ściany na lewo — o kilka łokci dalej — a były tam drzwi. Pod drzwiami temi nadole widzieć się dawała smuga światła. Ów ktoś płakał w tym pokoju, a był to młody jeszcze Ktoś!
Podeszła zatem do drzwi, otworzyła je i oto znalazła się w pokoju.
Był to pokój obszerny z pięknem, staroświeckiem umeblowaniem. Słaby ogień tlił się na kominku, nocna lampka paliła się przy rzeźbionem łożu z baldachimem, na czterech kolumienkach opartym i przysłonionym brokatelą, na łożu zaś leżał chłopczyk, krzycząc ze złością.
Mary nie wiedziała, czy to była rzeczywistość, czy też może zasnęła i śni oto taki sen dziwny.
Chłopczyk miał ostrą, drobną twarz, koloru kości słoniowej, a oczy jego zdawały się na twarz tę zbyt duże. Gęstwa włosów w lokach opadała mu na czoło, co twarzyczkę drobniejszą jeszcze czyniło. Wyglądał, jak chłopiec chory, ale krzyczał, jakby ze złości i zmęczenia, a nie z bólu.
Mary stała przy drzwiach ze swą świecą w ręce, z oddechem zapartym. Potem przeszła przez pokój, a gdy się zbliżyła, światło zwróciło uwagę chłopca, który odwrócił się w tę stronę i patrzał na nią szeroko otwartemi, szaremi oczyma, które w tej chwili wydawały się olbrzymie.
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.