Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto jesteś? — rzekł wreszcie szeptem, trochę przelękniony. — Czy jesteś duchem?
— Ja — nie — odparła Mary również szeptem i również trochę przestraszona. — A ty czy duchem jesteś?
On patrzył, patrzył i patrzył. Mary musiała zauważyć jakie dziwne były jego oczy. Miały kolor szary agatu, a wyglądały zbyt wielkie do jego twarzy, gdyż ocieniały je długie, a ciemne rzęsy.
— Nie — odparł po chwili wyczekiwania. — Jestem Colin.
— Co za Colin? — wyjąkała.
— Jestem Colin Craven. Kto ty jesteś?
— Jestem Mary Lennox. Pan Craven jest moim wujem.
— A moim ojcem — rzekł chłopiec.
— Twoim ojcem! — wyjąkała znów Mary. — Nikt mi nie mówił, że wuj ma syna! Czemu mi nie powiedzieli?
— Chodź tutaj — powiedział, nie spuszczając z niej wystraszonego wzroku.
Podeszła blisko do łóżka, on zaś rękę wyciągnął i dotknął jej.
— Jesteś przecież naprawdę? — spytał. — Takie rzeczywiste sny miewam często. Może i ty snem jesteś.
Mary otuliła się była wełnianym szalem, gdy wychodziła z swego pokoju, a teraz koniec jego włożyła między jego palce.
— Potrzyj ten szal i zobacz, jaki on gruby i ciepły — rzekła. — Uszczypnę cię trochę, jeśli chcesz, żeby ci pokazać, jaka jestem prawdziwa. Przez chwilkę ja też myślałam, że śnię.
— Skąd przyszłaś? — zapytał.
— Z mego pokoju. Wiatr świszczał, nie mogłam spać, usłyszałam, że ktoś płacze, chciałam dowiedzieć się, kto. Dlaczego płakałeś?