Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo też nie mogłem zasnąć, i głowa mnie bolała. Powiedz mi jeszcze raz, jak się nazywasz.
— Mary Lennox. Czy ci nikt nie mówił, że tu przyjechałam na stałe?
Trzymał wciąż w ręce fałdy jej szala, ale zdawał się już więcej wierzyć w jej rzeczywistość.
— Nie — odparł. — Nie wolno im.
— Dlaczego? — spytała Mary.
— Bobym się był lękał, że zechcesz mnie widzieć. Nie lubię ludzi widzieć i rozmawiać z nimi.
— Ale dlaczego? — znów zapytała Mary, coraz bardziej zdziwiona.
— Bom zawsze taki, jak teraz, chory i zmuszony leżeć. Ojciec też nie chce, żeby do mnie mówiono. I służbie rozpowiadać o mnie nie wolno. Jeśli będę żyć, to będę garbaty, ale ja umrę. Ojciec znieść nie może myśli, że będę taki, jak on.
— Boże! Cóżto za dom dziwny! — zawołała Mary. — Cóż za dziwny dom! Wszystko jest otoczone tajemnicą. Poryglowane pokoje, poryglowane ogrody — teraz znów ty! Czy i ciebie zamykają?
— Nie. Ale nie życzę sobie ruszać się z tego pokoju. Zbytnio mnie to męczy.
— Czy ojciec twój przychodzi cię odwiedzać? — zaryzykowała Mary pytanie.
— Czasami. Najczęściej, gdy śpię. Ojciec nie pragnie mnie widzieć.
— Dlaczego? — Mary nie mogła wstrzymać się od zapytania znowu.
Coś, jakby cień złości przysłonił oczy chłopca.
— Matka moja umarła, gdym się urodził, więc ojciec straszne ma uczucie, gdy patrzy na mnie. On myśli, że o tem nie wiem, ale słyszałem, jak sobie ludzie mówili. Ojciec nienawidzi mnie.