Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z cebulek wyrastają żonkile, narcyzy, pierwiosnki. Teraz one w ziemi pracują — wypuszczają bladozielone kiełeczki, bo już wiosna nadchodzi.
— Czy już wiosna nadchodzi? — spytał. — Jaka jest? W pokoju, to się nic nie wie, gdy się jest chorym.
— Wiosna, widzisz, to jest jak słońce świeci, i deszczyk pada, więc naprzemiany, a roślinki kiełki puszczają i pędy świeże, a pod ziemią pracują — objaśniała Mary. — Gdyby ogród pozostał w tajemnicy, moglibyśmy do niego wejść i doglądać, jak wszystko z dnia na dzień rośnie coraz większe, i wiedzielibyśmy, ile róż jest żywych. Czy nie widzisz — czy nie widzisz, o ileby to było ładniej, gdyby to wszystko było tajemnicą?
Rzucił się na poduszki i leżał tak z dziwnym wyrazem twarzy.
— Nigdy nie miałem tajemnicy — rzekł — z wyjątkiem tego, że muszę umrzeć dzieckiem. Oni wszyscy nie wiedzą, że ja wiem o tem, więc to coś, jakby tajemnica. Ale wolę, że tak jest.
— Gdybyś nie chciał, żeby cię oni zaprowadzili do ogrodu — błagała Mary — może — prawie pewna jestem, że znalazłabym sposób, żeby doń czasem wejść. A potem, jeśli doktór chce, żeby cię wynoszono w fotelu na powietrze, i jeśli w dodatku możesz zawsze robić, co chcesz, to może... może znaleźlibyśmy jakiego chłopca, któryby twój fotel popychał, i moglibyśmy chodzić sami, i ogród pozostałby tajemniczym.
— To byłoby doskonale — rzekł Colin wolno bardzo z rozmarzonemi oczyma. — Doskonale. Świeże powietrze w tajemniczym ogrodzie — nie byłoby mi przykre.
Mary poczęła wracać do równowagi i czuć się bezpieczniejsza, ponieważ myśl utrzymania tajemnicy zdawała mu się podobać. Była zupełnie pewna, że jeśli dalej mówić będzie i jeśli będzie umiała pokazać mu w myśli ogród taki,