jakim go ona widziała, to wtedy tak się do niego zapali, że nie zniesie poprostu myśli, by ktośkolwiek mógł przestąpić próg jego prócz nich.
— Powiem ci, jak ja myślę, że onby wyglądał, gdybyśmy mogli się do niego dostać — rzekła. — Był on tak długo zamknięty, że się może wszystko zrosło w gąszcz poplątany.
Colin leżał spokojnie i słuchał, podczas gdy Mary dalej mówiła o różach, które może pięły się od drzewa do drzewa; i zwieszały festony gałązek — o niezliczonej ilości ptaszków, które może pobudowały tam sobie gniazdka, jako w miejscu tak bezpiecznem. Potem opowiedziała mu o gilu i o Benie Weatherstaff, a tak było dużo do mówienia o gilu i było to tak łatwo mówić, i tak bezpiecznie, że już się zupełnie trwożyć przestała. Opowiadanie o gilu tak mu się podobało, że mu uśmiech twarz zaczął rozjaśniać, aż stał się wprost śliczny, a na pierwsze wejrzenie zdawało się Mary, że on brzydszy od niej z temi wielkiemi oczyma i gąszczem loków nad czołem[1]
— Nie wiedziałem, że ptaki mogą być takie mądre — powiedział. — Ale jak się siedzi w pokoju, to się o niczem nie wie. Jakie ty mnóstwo rzeczy wiesz i znasz! Wydaje mi się, że ty tam byłaś w tym ogrodzie.
Mary nie wiedziała, co odrzec, więc milczała. On widocznie odpowiedzi nie oczekiwał, a w następnej chwili zrobił jej niespodziankę.
— Chcę ci coś pokazać — powiedział. — Czy widzisz tę czerwoną, jedwabną zasłonę na ścianie nad kominkiem?
Mary jej z początku nie zauważyła, lecz teraz spojrzała i dostrzegła ją. Była to zasłona z miękkiego jedwabiu, wisząca nad czemś, co przypuszczalnie było obrazem.
— Widzę — odpowiedziała.
- ↑ Błąd w druku; brak kropki.