Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz jeszcze nie jest — powiedziała Marta. — Ale przyszedł na świat w złą godzinę. Matka mówi, że tyle było zamieszania i rozpaczy w domu, że każdemu dziecku byłoby źle. Ciągle się bali, że ma słaby krzyż, ciągle go cackali, kazali mu leżeć, nie pozwolili chodzić. Raz mu kazali nosić taką maszynę do prostego trzymania się, ale on się martwił tem i aż się rozchorował. Potem taki sławny doktór przyjechał i kazał mu to zdjąć. Do tego drugiego doktora to mówił ostro, choć grzecznie. Mówił, że mu dają za dużo leków i za wiele pozwalają mu mieć swoją wolę.
— Zdaje mi się, że to bardzo zły chłopiec.
— To najgorsze chłopaczysko pod słońcem! — zawołała Marta. — Trzeba przyznać, że i chorował dużo. Miał kaszel i zaziębił się tak, że już dwa albo trzy razy o mało, że nie umarł. Miał też gorączkę z reumatyzmu, przechodził nawet tyfus. Oj! to dopiero pani Medlock strachu się najadła! Zapomniała o nim i mówiła do bony, bo myślała, że panicz nic nie wie: «Teraz to umrze na pewno — ale to lepiej dla niego i dla nas wszystkich». Spojrzała na niego, a tu on leży z szeroko otwartemi oczyma, a patrzy na nią tak samo przytomnie, jak ona. Nie wiedziała, co to z tego będzie, ale on tylko na nią popatrzał i mówi: «Proszę mi podać wody i przestać gadać!»
— Czy myślisz, że on umrze? — zapytała Mary.
— Matka mówi, że trudno, żeby mogło żyć dziecko, które jest pozbawione świeżego powietrza, nic nie robi, tylko leży, ogląda książki z obrazkami i łyka lekarstwa. Dlatego to jest słaby i nie lubi, żeby go wynosili do ogrodu, łatwo się zaziębia i choruje.
Mary siedziała, patrząc w ogień.
— Ciekawam — rzekła zwolna — czyby mu dobrze nie zrobiło wyjść do ogrodu i patrzeć, jak roślinki rosną. Mnie to dużo dobrego zrobiło.