cych tam ludziach i żyjących z szesnastu szylingów na tydzień, i o dzieciach, które się żywiły trawą, jak dzikie koniki stepowe. I o matce Dicka, o skakance, i o stepie, skąpanym w promieniach słońca, i o bladozielonych kiełkach, wychylających główki z czarnej gleby. A wszystko to było tak pełne życia, że Mary mówiła więcej, niż kiedykolwiek. Colin zaś mówił i słuchał też więcej, niż kiedykolwiek przedtem. Potem zaczęli się śmiać z niczego — ot, zwyczajnie, jak dzieci, które są szczęśliwe, że są razem. A śmiali się tak, że narobili takiego hałasu, jakby byli dwojgiem zwykłych, zdrowych, dziesięcioletnich dzieci, nie zaś małą, niesympatyczną, wątłą dziewczynką i chorowitym chłopcem, który przekonany jest, że niebawem umrze.
Bawili się tak znakomicie, że zapomnieli o obrazkach, zapomnieli o czasie. Śmiali się do rozpuku z Bena Weatherstaffa i jego gila, a Colin siedział najzwyczajniej w świecie, jakby zapomniał, że ma krzyż słaby. Naraz sobie coś przypomniał.
— Wiesz? Nie pomyśleliśmy, nigdy o jednej rzeczy — rzekł. — Jesteśmy kuzynami.
Wydawało im się to takie zabawne, że tak dużo rozmawiali z sobą, a o takiej prostej rzeczy zapomnieli, że zaczęli śmiać się więcej jeszcze, niż poprzednio, wpadli bowiem w doskonały humor, gdy się to śmieje z niczego. A naraz, wśród ich uciechy, otworzyły się drzwi, i do pokoju wkroczyli doktór Craven i pani Medlock.
Dr. Craven cofnął się przerażony, a pani Medlock o mało nie upadła nawznak, gdyż ją, cofając się, popchnął silnie.
— W imię Ojca i Syna! — krzyknęła pani Medlock, a oczy jej o mało nawierzch nie wylazły. — W Imię Ojca i Syna!
— Co to jest? — rzekł Dr. Craven, postępując naprzód. — Co to ma znaczyć?
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.