Pobiegła do domu tak prędko, jak tylko nóżki podołały. Pragnęła opowiedzieć Colinowi o młodym lisku i o kawce Dicka, i o tem, jakich cudów wiosna dokazuje. Była pewna, że chętnie to wszystko usłyszy. To też nie ucieszyła się wcale, gdy, wszedłszy do pokoju, zastała tam Martę, która na nią czekała ze smutnym wyrazem twarzy.
— No, co? — spytała. — Co mówił Colin, gdy mu powiedziałaś, że nie mogę przyjść?
— O, mój Boże! — odparła Marta. — Byłabym wolała, żeby panienka była poszła. Będzie znów miał z pewnością napad. Miałam ja z nim kłopotu niemało całe popołudnie, aby go uspokoić. Ciągle tylko na zegarek spoglądał.
Mary zacisnęła usta. Ona tak samo, jak Colin, nie zwykła była oglądać się na innych i nie widziała powodu, dlaczegoby chłopak rozzłoszczony i rozkapryszony miał być przeszkodą w tem, co jej jest miłe. Nie rozumiała wrażliwości osób wiecznie chorych i zdenerwowanych, nie umiejących panować nad sobą i doprowadzających otoczenie również do zdenerwowania. Kiedy ją samą dawniej — w Indjach — bolała głowa, robiła wszystko możliwe, by i drugim ból głowy sprowadzić. I zdawało jej się, że ma słuszność; teraz wszakże widziała jasno, że Colin zupełnie słuszności nie miał.
Colin nie siedział na swej kanapie, gdy Mary weszła do pokoju. Leżał nawznak w łóżku i nie odwrócił ku wchodzącej głowy. Był to zły znak; dziewczynka podeszła ku niemu sztywno.
— Dlaczegoś nie wstał? — spytała.
— Od rana wstałem, bom myślał, że przyjdziesz — odrzekł, nie patrząc na nią. — Kazałem się jednak po południu znów położyć do łóżka. Plecy mnie bolały i głowa i byłem zmęczony. Czemu nie przyszłaś?
— Pracowałam w ogrodzie z Dickiem — odparła.
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.