bardzo — więcej, niż jej. Spojrzał na niebo i rozejrzał się dokoła.
— Niech panienka posłucha ptaszków. Cały świat zdaje się być ich pełny — ich świergotu i śpiewu — mówił. — Proszę popatrzeć, jak przelatują, proszę posłuchać ich nawoływań. Jak wiosna idzie, to zdaje ci się, że cię cały świat woła. Listki się rozwijają — może je panienka widzieć. A ten zapach! — mówił, ruszając swym zadartym nosem. — A ten biedak tam leży i leży zamknięty, i widzi tak mało, że tylko myśli i myśli o różnych rzeczach, które mu łzy wyciskają z oczu. Niech będzie, co chce, musimy go tu wydostać. Niech patrzy, słucha, wącha to cudne świeże powietrze, niech się w słońcu wykąpie. I nie zwlekajmy z tem.
Gdy bywał bardzo czemś pochłonięty, zwykł był mówić swą specjalną jorkszyrską gwarą, choć zwykle uważał na siebie, by go Mary mogła lepiej rozumieć. Lecz Mary lubiła tę gwarę i usiłowała nawet przyswoić ją sobie. I teraz popróbowała swych sił.
— Nie zwlekajmy z tem — powtórzyła, przekręcając zabawnie wyrazy na sposób Dicka. — Powiem ci zaraz, co najpierw musimy zrobić — ciągnęła dalej, a Dick się uśmiechał. — On cię bardzo polubił z mojego opowiadania. Chciałby cię poznać, a także Kapitana i Sadzę. Gdy teraz do domu wrócę, to go spytam, czy możesz jutro rano przyjść do niego i przyprowadzić swoje zwierzątka — a potem, niedługo, gdy już będzie więcej listków i pączków wiosennych, to go wydostaniemy koniecznie, ty będziesz popychał jego fotel na kółkach i przywieziemy go tutaj, i wszystko mu pokażemy.
Mary dumna była, gdy skończyła mówić, bowiem pierwszy raz wypowiedziała tak dużo tutejszą, ludową gwarą.
— Musi panienka pomówić tak samo z paniczem — zachichotał Dick. — Uśmieje się, a dla chorych to śmiech
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.