— Ben Weatherstaff powiedział, że jestem podobna do niego — rzekła Mary. — Mówi, że mamy zupełnie równie nieprzyjemne charaktery. Mnie się znów zdaje, że i ty jesteś do niego podobny. Wszyscy troje równi sobie jesteśmy — ty i ja, i Ben Weatherstaff. On mi wtenczas powiedział, że taki mamy nieprzyjemny wyraz twarzy, jak charakter, i dlatego aż przykro na nas spojrzeć. Ale ja naprzykład wcale nie czuję się taka nieprzyjemna, odkąd poznałam gila i Dicka.
— Czy zdaje ci się czasem, że nienawidzisz ludzi? — spytał Colin.
— Owszem — odparła Mary szczerze. — Byłabym cię na pewno niecierpiała, gdybym cię była poznała przed gilem i Dickiem.
Colin drobną swą, chudą rączkę wyciągnął i dotknął jej ramienia.
— Mary — rzekł — chciałbym, żebym nigdy nie był powiedział o tem wyrzuceniu stąd Dicka. Nienawidziłem cię, gdyś powiedziała, że on jest anioł, i wyśmiewałem się z ciebie, ale myślę, że może on naprawdę anioł.
— Bo tak naprawdę, to może ja głupstwo wtenczas powiedziałem[1] — przyznała Mary otwarcie — bo, jak na anioła, to on ma zanadto zadarty nos, za szerokie usta, zanadto połatane ubranie i zanadto mówi gwarą, ale jednak, gdyby w Yorkshire był anioł i mieszkał na wrzosowisku, gdyby był taki jorkszyrski anioł, to myślę, że rozumiałby mowę kwiatów i wiedziałby, jak je hodować, i umiałby przemawiać do zwierząt tak, jak Dick, a one wiedziałyby, że jest ich przyjacielem naprawdę.
— Wzrok Dicka wcale nie byłby mi przykry — rzekł Colin — bardzo go pragnę zobaczyć.
— Cieszę się, że to mówisz — odparła Mary — bo widzisz... bo...
- ↑ Błąd w druku; powinno być – powiedziałam.