Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

mimo wszystkiego, co słyszał, nie miał wyobrażenia, jak ten chłopiec będzie wyglądał, jak również nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego lis i kawka, i wiewiórka, i jagnię mogą być tak blisko niego i niejako cząstkę jego stanowić. Colin w życiu swojem nigdy jeszcze nie rozmawiał z żadnym chłopcem i tak był olśniony swą radością, że nawet nie pomyślał o rozmowie.
Lecz Dick nie czuł się ani nieśmiały, ani zawstydzony. Nie był on nim również, gdy pierwszy raz spotkał się z kawką, a ona nie rozumiała jego mowy i tylko patrzyła. Każde stworzenie musi się wpierw upewnić, z kim ma do czynienia. Podbiegł swobodnie do sofy i złożył Colinowi jagnię na kolanach; stworzonko zaś przytuliło się odrazu do ciepłego, welwetowego ubranka i poczęło szukać, noskiem kręcić i kędzierzawym łebkiem zlekka trącać go w bok. Rzecz prosta, że teraz niktby nie mógł milczeć.
— Co ono robi? — spytał Colin. — Czego ono chce?
— Chce matki — odpowiedział Dick, śmiejąc się coraz więcej. — Przyniosłem je paniczowi trochę głodne, bom wiedział, że panicz chętnie popatrzy, jak się będzie karmić.
Ukląkł przy kanapie i wyjął z kieszeni buteleczkę i smoczek.
— Pójdź tu, maleńki — powiedział, odwracając delikatnie małą, kędzierzawą główkę brunatną ręką. — Tego ci się zachciewa. Z tego tu więcej wyciągniesz niż z aksamitnego ubranka. Masz! — i włożył smoczek w miękki pyszczek zwierzątka, jagnię zaś poczęło ssać z chciwością.
Teraz już temat do rozmowy był gotów. Tymczasem jagnię zasnęło, posypały się pytania jak grad, Dick zaś odpowiadał na wszystkie. Mówił, jak znalazł jagniątko o wschodzie słońca, trzy dni temu. Stał na wrzosowisku i przysłuchiwał się skowronkowi, i przyglądał się, jak wzlatuje coraz to