— Co? Ogród? — spytała Mary.
— Wiosna — odpowiedział. — Myślałem właśnie o tem, żem nigdy jej nie widział. Rzadko kiedy wychodziłem, a gdy wychodziłem, tom nie patrzał. Nie zastanawiałem się nigdy.
— W Indjach to i ja wiosny nie widziałem[1], bo jej tam nie było — rzekła Mary.
Zamknięty w pokoju i chorowity całe życie, miał Colin więcej rozbudzoną wyobraźnię, niż dziewczynka, w każdym bowiem razie największą część czasu spędzał nad cudnemi książkami i rycinami.
— Dzisiaj rano, gdy tu wbiegłaś i powiedziałaś: «Przyszła, przyszła», doznałem dziwnego uczucia. Zdawało mi się, że idzie coś ogromną procesją z dźwiękami trąb i muzyki. W jednej z książek mam taki obrazek — tłum ślicznych pań i panów, i dzieci z girlandami, gałązkami okrytemi kwiatem, a wszyscy się śmieją, tańczą, przygrywają na fujarkach. Dlatego ci powiedziałem: «Może usłyszymy weselne śpiewy i granie».
Zaśmiali się oboje, nie dlatego, żeby ta myśl była śmieszna, lecz dlatego, że im się obojgu tak podobała.
Chwilkę później pielęgniarka ubrała Colina. Zauważyła ona, że, zamiast leżeć jak kłoda podczas ubierania, usiadł i starał się sam sobie radzić, a cały czas śmiał się i rozmawiał z Mary.
— To panicza dobry dzień, sir — powiedziała do dra Craven’a, który przyszedł skontrolować. — W takim jest doskonałym humorze, że zaraz jest silniejszy.
— Zajrzę tu jeszcze później po południu, kiedy już wróci ze spaceru — rzekł dr. Craven, — Muszę zobaczyć, jak mu też to wyjście posłuży. Chciałbym — dodał bardzo cicho — żeby pozwolił pani iść także.
— Wolę zgóry się tego wyrzec, sir, zanim mu się to
- ↑ Błąd w druku; powinno być – widziałam.