Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

— A tutaj jest klamka i drzwi. Dicku, wepchnij wózek — prędko, prędko!
Dick zaś uczynił to jednym, silnym, statecznym, wspaniałym ruchem.
Lecz Colin w tymże momencie oparł się o poduszki, choć dyszał z rozkoszy, oczy zakrył dłońmi i nie patrzał na nic, dopóki nie znaleźli się w samymże ogrodzie, dopóki nie zatrzymał się fotel jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, i dopóki nie zamknięto drzwi. Wtedy dopiero ręce odjął od oczu i począł się rozglądać — rozglądać dokoła, tak samo, jak ongi Mary i Dick. Tymczasem świeża zieloność niby welon powiewny poczęła okrywać mury, ziemię i drzewa, i wiszące gałązki i pędy, w trawie zaś, pod drzewami, w wazonach kamiennych, wszędzie pełno było niby plam złocistopurpurowych, drzewa nad ich głowami okryte były śnieżnym i różowym kwiatem, a wszędy pełno śpiewu ptasząt, brzęczenia pszczółek i woni. Słońce ciepłemi promieniami pieściło twarzyczkę Colina niby ręka kochająca, Mary zaś i Dick stanęli, przyglądając mu się z podziwem. Wyglądał dziwnie i całkiem odmiennie — kolory niby płomień objęły go całego, zaróżowiły twarzyczkę, szyję, ręce...
— Będę zdrów teraz! Będę zdrów! — zawołał. — Mary! Dicku! Będę zdrów! I będę żył zawsze! Zawsze! Zawsze!