Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

niem. — Colin nie ma garbu nawet takiego, jak główka od szpilki! Przecież patrzałam własnemi oczyma — plecy ma najzdrowsze w świecie!
Ben Weatherstaff znów oczy przetarł i patrzał ciągle, jakby się napatrzyć nie mógł. Drżały mu ręce, drżały wargi, drżał głos. Biedny stary nie wiedział o niczem, powtarzał tylko to, co słyszał od innych.
— To... to panicz nie ma garbu? — wyrzekł ochryple.
— Nie! — wybuchnął Colin.
— I nie jest panicz kulawy? — skrzeczał dalej ochryple stary.
Tego już było nadto! Ta sama moc, która zwykle przyprawiała Colina o «napady», objawiła się w tej chwili w całkiem nowy sposób. Nigdy dotąd nie był posądzony o kalectwo nóg — nawet w szeptach — i proste, i szczerze wypowiedziane przekonanie Bena było więcej, niż znieść mogła krew radży. Złość i obrażona duma kazały mu zapomnieć o wszystkiem i dały nieznaną mu przedtem moc i wprost nienaturalną siłę.
— Chodź tutaj! — krzyknął na Dicka i począł zrzucać z nóg pledy i okrycia. — Chodź tutaj! Chodź zaraz!
Dick w sekundę był przy nim. Mary oddychała prędko i blada była jak płótno.
— Będzie mógł stanąć! Będzie mógł stanąć! Będzie mógł, będzie! — bełkotała do siebie wzruszona.
Krótki, dziki wysiłek — pledy zrzucono na ziemię, Dick trzymał Colina za ramię, cienkie nóżki wysunęły się i stanęły na trawie. Chłopczyk stanął prosto — prosto, jak strzała, wyglądał dziwnie wysoki, głowę wtył odrzucił, oczy jego ciskały błyskawice.
— Przypatrzcie mi się! — krzyknął na Bena Weatherstaffa. — Przypatrzcie się! No, dalej!
— Taki panicz prosty, jak ja! — zawołał Dick. — Taki prosty, jak wszyscy chłopcy w Yorkshire!