O ZACHODZIE SŁOŃCA.
Gdy głowa starego zniknęła za murem, Colin zwrócił się do Mary:
— Idź na jego spotkanie — powiedział; a Mary pośpieszyła poprzez trawnik do ukrytych drzwi.
Dick przyglądał się bacznie chłopcu. Miał wypieki na twarzy, wyglądał zdumiony, lecz nie znać po nim było osłabienia.
— Mogę stać — wyrzekł z głową podniesioną i rodzajem dumy w głosie.
— Przecież paniczowi mówiłem, że będzie mógł stać i chodzić, jak się przestanie bać — odrzekł Dick. — No i przestał się przecież bać.
— Tak jest — przestałem — przyznał Colin.
Nagle przypomniał sobie coś, o czem nieraz wspominała Mary.
— Czy ty czarujesz? — spytał ostro.
Usta Dicka rozszerzyły się w uśmiechu.
— Panicz sam czaruje — odparł. — To takie same czary, jak te, które każą tym oto pod ziemią pracować — i wskazał butem na klomb krokusów.
Colin spojrzał na nie.