drzewa, skąd wzrokiem objąć można, co się dzieje w okolicy. Pewnego razu cały ranek zajęła Colinowi obserwacja kreta, budującego sobie na końcu ganku swego podziemnego szaniec uzbrojonemi w długie pazurki łapkami, tak podobnemi do rąk elfów. Obyczaje mrówek, chrząszczy, pszczół, żab, ptaków, roślin dawały mu do badania świat całkiem nowy. A gdy Dick odkrył mu i opisał obyczaje lisów, wydr, łasic, wiewiórek, pstrągów, szczurów wodnych, borsuków — nie było końca tematom do rozmów i rozmyślań.
A to jeszcze ani połowa czarów nie była. Ów fakt, że istotnie stanął na własnych nogach, dał Colinowi pole do strasznego napięcia umysłu, a gdy Mary wyjawiła mu, jak go zażegnywała, jak czary nań również rzucała — podniecił się i bardzo ją pochwalił. Wciąż o tem mówił.
— Naturalnie, że w świecie musi być mnóstwo czarów — rzekł z powagą dnia jednego — ale ludzie nie wiedzą, jak one wyglądają i jak je czynić. Być może, iż trzeba zacząć od tego, by wmawiać, że stanie się coś dobrego, dopóki się to naprawdę nie stanie. Muszę spróbować i robić doświadczenia.
Dnia następnego, gdy poszli do tajemniczego ogrodu, posłał natychmiast po Bena Weatherstaffa. Stary ogrodnik przyszedł, jak mógł najprędzej, i ujrzał radżę stojącego pod drzewem i wyglądającego ślicznie z uśmiechem na ustach.
— Dzieńdobry, Benie Weatherstaff! — powiedział. — Chciałbym, żebyście z panną Mary i Dickiem wszyscy stanęli tu rzędem, bowiem chcę wam powiedzieć coś bardzo ważnego.
— Wedle rozkazu, sir! — odrzekł Ben, dotykając czoła. (Jedną z długo ukrywanych zalet Bena Weatherstaffa było to, iż jako chłopiec służył kiedyś na okręcie i odbywał podróże. Umiał więc odpowiadać jak żeglarze.)
— Chciałbym popróbować naukowego doświadczenia — tłumaczył tymczasem radża. — Gdy dorosnę, będę robił wiel-
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.