w owe «czary», postanowił sobie, o ileby go stąd wyrzucili, wejść na drabinę i patrzeć przez mur tak, by w razie, gdyby się Colin przewrócił, mógł się prędko cofnąć.
Radża jednak zgodził się na to, by pozostał, i procesja ruszyła z miejsca. Wyglądali doprawdy, jak procesja. Colin szedł na czele z Dickiem i Mary po obu stronach. Wtyle kroczył Ben Weatherstaff, za nim «stworzenia», jagnię i lisek blisko Dicka, Sadza zaś z powagą osoby, czującej swą godność.
Była to procesja, posuwająca się naprzód wolno, lecz z godnością. Co kilkanaście kroków przystawali, by odpocząć. Colin wspierał się na ramieniu Dicka, Ben zaś w cichości ducha pilnie baczył, by mu się co nie stało. Lecz chłopczyk co pewien czas zdejmował rękę z ramienia swego przewodnika i szedł kilka kroków o własnych siłach. Cały czas głowę miał podniesioną i wydawał się bardzo wysokim.
— Czary są we mnie! — wciąż powtarzał. — Czary mi dają siłę! Czuję je w sobie, czuję!
Zdawaćby się mogło rzeczywiście, że go coś podnosiło, podtrzymywało. Przysiadał na ławeczkach w altanach, kilka razy odpoczywał na trawie, kilka zaś razy zatrzymywał się jeno na ścieżkach i wspierał na Dicku, lecz nie chciał ustąpić, póki nie obszedł dokoła ogrodu. Gdy pod baldachim swój powrócił, twarz miał zaróżowioną, minę triumfującą.
— Dopiąłem swego! Czary działały! — wołał radośnie. — To moje pierwsze naukowe odkrycie.
— Co dr. Craven na to powie? — rzekła uszczęśliwiona Mary.
— Nic nie powie — odparł Colin — bo nic mówić nie trzeba. To będzie największą tajemnicą z tego wszystkiego. Nikt nic nie będzie wiedział, dopóki o tyle się nie wzmocnię, że będę mógł chodzić i biegać. Codzień w moim fotelu będziecie mnie przywozić i odwozić. Nie chcę, żeby sobie szeptano i dopytywano się, i nie chcę, by ojciec wiedział cośkolwiek,
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.