Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

Colin. — Nie wiedziałem zupełnie, że mieszkam w takim ogromnym, dziwnym, starym domu. Podoba mi się on. Każdego słotnego dnia będziemy się tak wałęsać. Za każdym razem znajdziemy coś nowego.
Tego rana znaleźli, między innemi, takie bajeczne apetyty, że gdy wrócili do pokoju Colina, nie mogli się zdobyć na odesłanie drugiego śniadania nieruszonego.
Gdy pielęgniarka zniosła tacę nadół, postawiła ją w kredensie z takim stukiem, że kucharz Loomis spostrzegł opróżnione doszczętnie półmiski i talerze.
— Proszę tylko spojrzeć! — zawołała. — Ten dom stanowczo pełen jest zagadek, a tych dwoje dzieci są zagadką największą.
— Jeśli tak dalej pójdzie — rzekł ów silny służący Jan — to nie dziwno będzie, jeżeli ważyć będzie dwa razy tyle, co przed miesiącem. Będę musiał prosić o zwolnienie z obowiązku, bo się boję, że się podźwigam.
Tego popołudnia zauważyła Mary, że w pokoju Colina zaszło coś nowego. Już poprzedniego dnia to zauważyła, lecz sądziła, że zmiana była tylko przypadkowa. I dzisiaj nic nie mówiła, lecz usiadła i przyglądała się uporczywie portretowi nad kominkiem. Mogła mu się przyjrzeć, gdyż zasłonę odsunięto nabok. Oto była zmiana, którą zauważyła.
— Wiem, co chcesz, żebym ci powiedział — rzekł Colin, gdy przyglądała Się obrazowi czas jakiś. — Ja zawsze wiem, gdy chcesz, bym ci coś powiedział. Ciekawa jesteś, dlaczego zasłona jest odsłonięta. Teraz ja chcę, żeby tak już zawsze zostało.
— Dlaczego? — spytała Mary.
— Bo teraz już mi nie jest przykro, gdy widzę mamusię śmiejącą się. Onegdajszej nocy obudziłem się, księżyc jasno świecił, a ja miałem wrażenie, że czary napełniają cały pokój i czynią wszystko tak cudnem, iż uleżeć nie mogłem.