Wstałem więc i wyjrzałem przez okno. W pokoju było jasno, a jedna plama światła księżycowego kładła się na tej zasłonie, i to niejako spowodowało, żem podszedł i pociągnąłem za sznurek. Spojrzała prosto na mnie, jakby się śmiała z radości, że mnie widzi na nogach. Zacząłem z lubością patrzeć na nią. I teraz miło mi jest widzieć ją, taką uśmiechniętą. Myślę, że ona musiała być pełną czarów.
— Ogromnie jesteś teraz do niej podobny — rzekła Mary — tak, iż nieraz sobie myślę, że może jesteś jej duchem, zaklętym w chłopca.
Myśl ta zawładnęła umysłem Colina. Zamyślił się głęboko, poczem zwolna odrzekł:
— Gdybym był jej duchem, toby mnie ojciec mój kochał.
— Czy chciałbyś, żeby cię kochał? — pytała Mary.
— Dawniej nienawidziłem jej, bo mnie przez nią nie kochał. Gdyby ojciec mnie pokochał, tobym mu może opowiedział o czarach. Możeby to sprawiło, żeby był trochę mniej smutny.
Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.