Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

on tak rozmyśla, a razu pewnego, gdy wydawał się poprostu jak w zachwyceniu, zapytał go:
— O czem tak myślicie, Benie Weatherstaff?
— Myślę — odparł Ben — że paniczowi w tym tygodniu przybyło najmniej trzy do czterech funtów. Przyglądam się panicza nogom i ramionom. Bardzobym chciał panicza dostać na wagę.
— To wszystko zasługa czarów — i bułeczek, mleka i innych przysmaków pani Sowerby — odparł Colin. — Widzicie więc, jak się moje naukowe doświadczenie udało.
Tego ranka Dick spóźnił się na wykład. Przyszedł cały zarumieniony od biegu, a zabawna twarzyczka jego promieniała więcej, niż zwykle. A że po deszczu dużo było pielenia, zabrali się zaraz do roboty. Zawsze mieli dużo pracy po ciepłym, rzęsistym deszczu. Wilgoć i ciepło zarówno dobre były dla kwiatów, jak i dla chwastów, które zaraz poczęły wypuszczać listki i kiełki, a te należało wyrwać, zanim wyrosły i umocniły się korzenie. Colin pełł narówni z innymi, a w czasie roboty mógł miewać wykłady.
— Czary działają najlepiej, gdy sami pracujemy — powiedział tego rana. — Można je odczuć w sobie, w kościach i w muskułach. Będę czytał książki o kościach i muskułach, a o czarach sam książkę napiszę. Teraz się właśnie namyślam i wynajduję rzeczy nowe.
W chwilkę po wypowiedzeniu tych słów odłożył motykę i powstał. Przez kilka minut milczał, a tamci domyślili się, że układa sobie wykład, jak to zwykł był czynić. Gdy pochwycił motykę i stanął wyprostowany, zdawało się Mary i Dickowi, że opanowała go myśl nagła, a silna. Wyprostował się w całej swej wysokości i radośnie rozpostarł ramiona. Twarz okryła się rumieńcem, źrenice rozszerzyły się radością. Nagle coś sobie w pełni uprzytomnił.
— Mary! Dicku! — wołał. — Spojrzyjcie na mnie!