Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

nie, nikomu nie przyszło na myśl, że jest tu ona zbyteczna. Wzrok Dicka promieniał.
— To moja matka! Moja matka! — zawołał i pobiegł do niej przez trawnik.
Colin począł iść także ku niej, Mary szła z nim razem. Obojgu serca żywiej bić poczęły.
— To matka! — zawołał znów Dick, gdy się w połowie drogi spotkali. — Wiedziałem, że panicz chciał ją zobaczyć, więc jej powiedziałem, gdzie są ukryte drzwi.
Colin wyciągnął rękę z rumieńcem nieśmiałości, lecz oczyma wprost pochłaniał jej postać.
— Nawet, gdym był chory, chciałem panią zobaczyć — powiedział — panią, Dicka i tajemniczy ogród. Przedtem nie chciałem widzieć nikogo i nic.
Widok jego twarzyczki, ku niej zwróconej, wywołał nagłą zmianę w jej własnej. Zarumieniła się, kąciki jej ust zadrżały, oczy przesłoniła, jakby gęsta mgła.
— Dziecko moje drogie! — zawołała drżącym głosem. — Dziecko drogie! — Nie powiedziała «paniczu», ale poprostu «drogie dziecko» — nagle, nie zdając sobie z tego sprawy. Byłaby tak samo odezwała się do Dicka, gdyby była ujrzała na twarzy jego coś, co ją wzruszało. Colinowi miłe to było.
— Czy pani się dziwi, że taki zdrów jestem? — zapytał.
Ona zaś oparła mu ręce na ramionach, a uśmiech rozjaśniał mgłę, przysłaniającą jej wzrok.
— Pewno, że się dziwię! — odparła. — Ale panicz taki do swej mamusi podobny, że mi się na płacz zbierało.
— Czy myśli pani — zaczął Colin nieśmiało — że mój ojciec mnie dlatego pokocha?
— Na pewno, ależ na pewno, dziecko moje — odparła, klepiąc go delikatnie po ramieniu. — Musi pan do domu wrócić, musi.
— Zuzanno Sowerby — rzekł Ben Weatherstaff, pod-