Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie, jak się odmieniłem, jak moje ręce i nogi się wzmocniły — wie pani? — I że ja mogę stać i kopać, i zacząłem skakać, i chciałem krzyczeć i wołać coś do kogoś, ktoby mnie chciał słuchać.
— Słuchał was Dawca wszelkiego dobra, gdyście śpiewali. O! dziecko, dziecko! — i znów poklepała go po ramieniu.
Przygotowała przedtem koszyk, który dnia tego zawierał całą ucztę, a gdy nadeszła godzina głodu, a Dick wyniósł go ze schowania, wtedy matka usiadła wraz z niemi pod drzewem i przyglądała się, jak pochłaniali jej przysmaki, śmiejąc się i żartując. Pełna była zadowolenia i rozśmieszała ich opowiadaniem różnych żartów. Mówiła im rzeczy rozmaite rozwlekłą gwarą i uczyła nowych wyrażeń. Śmiała się, jakby się pohamować nie mogła, gdy jej mówili, jaką trudność ma Colin w udawaniu rozkapryszonego inwalidy.
— Widzi pani, że się ciągle musimy śmiać, gdy jesteśmy razem — mówił Colin. — A ten śmiech na chorobę nie wygląda wcale. Usiłujemy go stłumić, ale on jednak wybucha, a to jeszcze wiele gorzej.
— Jedna rzecz często mi na myśl przychodzi — mówiła Mary — i jak nagle o tem pomyślę, to już naprawdę trudno mi się wstrzymać od śmiechu. Myślę sobie, przypuścić to można, że teraz Colin będzie wyglądał niedługo jak księżyc w pełni. Jeszcze tak nie jest, ale on z dniem każdym jest tłuściejszy. No, więc przypuśćmy, że pewnego pięknego poranku stanie się taki — co wtedy zrobimy?
— Tak, tak! Widzę ja dobrze, że musicie grać komedję — rzekła Zuzanna Sowerby. — Ale już długo tego nie będziecie potrzebowali robić. Pan Craven wróci niedługo do domu.
— Myśli pani, że wróci? — spytał Colin. — Dlaczego?
Zuzanna Sowerby uśmiechnęła się znacząco.