Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/100

Ta strona została przepisana.
4.

Mokra pora roku zbliżała się do końca. Wiosna zapowiadała się wezbraniem potoków, wzmożeniem krzepiących woni sosnowych lasów. Krzaki azalii pokryły się pączkami, bzy były na rozkwitnięciu. U stóp zieleniejących gór wilczy jad rozpinał ciemno-niebieskie dzwonki i wierzba ponad mogiłą Smith’a rozpuściła zielone warkocze, zmiatając niemi rozkwitłe na murawie stokrotki i fijołki. W ciągu roku powiększyła się liczba cmentarnych mieszkańców, wzgórza przedłużyły się po obu stronach mogiły pijaka, omijając ją jednak i zostawiając obok niezajęte miejsce.
W osadzie rozlepione afisze oznajmiały przybycie aktorów i szereg dramatycznych i komicznych przedstawień, melodramatów i baletów. Afisze te podbudzały umysły i były przedmiotem niejednokrotnych rozpraw nawet w szkolnéj izbie. Nauczyciel obiecał Melissie, że ją z sobą weźmie na pierwsze przedstawienie.
Jakoż poszli. Gra aktorów i przedstawiona sztuka były poniżéj mierności, tém niemniéj znużony nauczyciel, zwracając się do małéj swéj towarzyszki, uderzony został wrażeniem, jakie na niéj wywarły. Wrażenie to było tak widoczne i tak silne, że wyrzucał sobie, że ją przywiódł na przedstawienie. Twarzyczka jéj zarumieniła się, przyśpieszony oddech konał na silnie zwartych ustach, a oczy otworzyły się szeroko. Koncepty komików nie pobudzały jéj do śmiechu, gdyż wogóle śmiała się rzadko. Nie zwracała nawet uwagi na sąsiedztwo Klini, wachlującéj się delikatną chustką do nosa, szczebioczącą z którymś z mnogich swych wielbicieli i jednocześnie oczkiem strzelającą w stronę nauczyciela. Dopiéro gdy ciężka spadła kurtyna, odetchnęła głęboko, a zwróciwszy się ku nauczycielowi z uśmiechem znużenia rzekła:
— Teraz wracajmy do domu — poczém spuściła powieki, widocznie w marzeniu przedłużając skończone przedstawienie.
Przy powrocie nauczyciel uważał za stosowne ochłodzić wywarte na wyobraźni dziecka wrażenie. Żartował ze sztuki i aktorów.
— Jakżeby to było nieszczęśliwie, naprzykład, gdyby istotnie ta ślicznie ubrana aktorka pokochała tego rycerza...
— Dlaczego — przerwała Mliss — byłoby to nieszczęściem?
— Nie mógłby jéj utrzymać, kupować tyle ślicznych sukien; zresztą musi być żoną innego, tego może, co przy wejściu sprzedawał bilety, lub tego, co podnosił kurtynę i zapalał lampy. Co do tego bogato odzianego rycerza, niezły to w gruncie chłopak, szkoda tylko, że się często upija. Nie idzie za tém, aby go obrzucano błotem, jak to miewa często miejsce.