Mokra pora roku zbliżała się do końca. Wiosna zapowiadała się wezbraniem potoków, wzmożeniem krzepiących woni sosnowych lasów. Krzaki azalii pokryły się pączkami, bzy były na rozkwitnięciu. U stóp zieleniejących gór wilczy jad rozpinał ciemno-niebieskie dzwonki i wierzba ponad mogiłą Smith’a rozpuściła zielone warkocze, zmiatając niemi rozkwitłe na murawie stokrotki i fijołki. W ciągu roku powiększyła się liczba cmentarnych mieszkańców, wzgórza przedłużyły się po obu stronach mogiły pijaka, omijając ją jednak i zostawiając obok niezajęte miejsce.
W osadzie rozlepione afisze oznajmiały przybycie aktorów i szereg dramatycznych i komicznych przedstawień, melodramatów i baletów. Afisze te podbudzały umysły i były przedmiotem niejednokrotnych rozpraw nawet w szkolnéj izbie. Nauczyciel obiecał Melissie, że ją z sobą weźmie na pierwsze przedstawienie.
Jakoż poszli. Gra aktorów i przedstawiona sztuka były poniżéj mierności, tém niemniéj znużony nauczyciel, zwracając się do małéj swéj towarzyszki, uderzony został wrażeniem, jakie na niéj wywarły. Wrażenie to było tak widoczne i tak silne, że wyrzucał sobie, że ją przywiódł na przedstawienie. Twarzyczka jéj zarumieniła się, przyśpieszony oddech konał na silnie zwartych ustach, a oczy otworzyły się szeroko. Koncepty komików nie pobudzały jéj do śmiechu, gdyż wogóle śmiała się rzadko. Nie zwracała nawet uwagi na sąsiedztwo Klini, wachlującéj się delikatną chustką do nosa, szczebioczącą z którymś z mnogich swych wielbicieli i jednocześnie oczkiem strzelającą w stronę nauczyciela. Dopiéro gdy ciężka spadła kurtyna, odetchnęła głęboko, a zwróciwszy się ku nauczycielowi z uśmiechem znużenia rzekła:
— Teraz wracajmy do domu — poczém spuściła powieki, widocznie w marzeniu przedłużając skończone przedstawienie.
Przy powrocie nauczyciel uważał za stosowne ochłodzić wywarte na wyobraźni dziecka wrażenie. Żartował ze sztuki i aktorów.
— Jakżeby to było nieszczęśliwie, naprzykład, gdyby istotnie ta ślicznie ubrana aktorka pokochała tego rycerza...
— Dlaczego — przerwała Mliss — byłoby to nieszczęściem?
— Nie mógłby jéj utrzymać, kupować tyle ślicznych sukien; zresztą musi być żoną innego, tego może, co przy wejściu sprzedawał bilety, lub tego, co podnosił kurtynę i zapalał lampy. Co do tego bogato odzianego rycerza, niezły to w gruncie chłopak, szkoda tylko, że się często upija. Nie idzie za tém, aby go obrzucano błotem, jak to miewa często miejsce.
Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/100
Ta strona została przepisana.
4.