Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/101

Ta strona została przepisana.

Mliss trzymała nauczyciela za rękę, patrząc mu wprost w oczy. Sama lubiła żartować i znała się na sarkazmach. Tak doszli do mieszkania dobréj mistres Morphy, gdzie wymawiając się brakiem czasu i unikając wyzywających spojrzeń Klini, nauczyciel zostawił swą drobną towarzyszkę.
Przez kilka dni następnych Mliss opóźniała się do szkoły i nawet w czwartek po południu nie stawiła się na zwykłą i ulubioną z nauczycielem przechadzkę. Już miał sam opuścić izbę szkolną, gdy go uderzył piskliwy głos Arystydesa Morphy.
— Proszę pana.
— Czego życzysz sobie, chłopcze? — spytał składając książki.
— Proszę pana — ciągnął chłopak — ja i Kerg sądzimy, że Mliss powzięła zamiar uciec.
— Co, jak? — spytał zaniepokojony nauczyciel.
— A tak. Nie siedzi w domu, widzieliśmy, jak rozmawiała z aktorem, z którym i teraz przebywa, a wczoraj mówiła nam, że potrafi tak dobrze deklamować, jak sama miss Montmoressy, pan wie, ta aktorka, najładniejsza.
— Z którym rozmawiała aktorem? — spytał nauczyciel.
— Z tym, co się tak pięknie ubiera, ma fryzowane włosy i złoty łańcuszek — recytował Arystydes.
Nauczyciel wziął kapelusz i rękawiczki. W gardle mu zasychało, ściskało coś w piersiach. Wyszedł. Arystydes podążył za za nim, usiłując dotrzymać mu kroku i drepcząc krótkiemi nóżkami obok wyniosłéj postaci nauczyciela. Ten zatrzymał się nagle, chłopak potknął się.
— Gdzież się zeszli? — spytał krótko nauczyciel.
— W Arkadyi.
Gdy zbliżyli się do głównéj ulicy, nauczyciel rzekł do Arystydesa:
— Biegnij do domu. Jeśli zastaniesz Mliss w domu, przyjdź mi natychmiast oznajmić do Arkadyi. Jeśli zaś jéj tam niéma, nie potrzebujesz wracać.
Arystydes pobiegł, ile mu sił stało.
Arkadya wznosiła się naprzeciwko. Był to niski, długi budynek, zawierający winiarnię, traktyernię i bilardową salę. Przechodząc zewnętrzną galeryę, nauczyciel zauważył, że się oglądają na niego. Przystanął, otarł czoło, poprawił kołnierzyk i wtedy dopiéro wszedł do sali. Zwykłe tu zastał towarzystwo. Wszyscy spojrzeli po nim, jeden zaś wlepiał w niego wzrok tak uparty, że się aż obejrzał i zobaczył własną, w zwierciadle odbitą postać.
Dało mu to do myślenia. Zanadto być musiał wzburzonym.