Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/102

Ta strona została przepisana.

Usiadł tedy i, wziąwszy dziennik w rękę, usiłował czytać i przebiegał szpalty z anonsami.
Po kilku chwilach wstał i przeszedł przez wszystkie pokoje traktyerni, aż do bilardowéj sali. Dziewczynki nie było nigdzie. W bilardowéj sali stał mężczyzna w kapeluszu o szerokich brzegach. Nauczyciel poznał antreprenera trupy dramatycznéj. Od pierwszego spojrzenia człowiek ten był mu antypatycznym! Zwrócił się ku niemu, lecz antreprener zdawał się go nie uważać, bawił się kijem bilardowym i niedbale potrącał kule. Nauczyciel, stojąc po drugiéj stronie bilardu, czekał, aż wzrok podniesie. Postanowił być spokojnym i unikać sprzeczki, lecz gdy otworzył usta, przeląkł się własnego głosu: zgłuszony był, a ostry i syczący.
— Słyszałem — począł — że Melissa Smith, sierota i uczennica moja, umawia się z panem i chce wejść do trupy pana. Prawda to?
Antreprener, nie podnosząc oczu, mierzył i potrącał bile, a gdy takowa wpadła do łuzy, dostał ją i nie śpiesząc się wcale, ustawił nanowo. Teraz dopiéro przemówił niedbale:
— A gdyby i tak było?
Nauczyciel powstrzymał się i opiérając o róg bilardu ciągnął powoli:
— Jeśli pan jesteś dżentlemanem, to zrozumiesz, że jestem jéj opiekunem, odpowiadam za nią. Aż nadto dobrze panu znany zawód, do którego ją nakłaniasz. Każdy tu powie panu, żem już ją raz wyrwał życiu — gorszemu od śmierci saméj. Spróbuję uczynić to i teraz. Rozmówmy się uczciwie. Dziewczę to nie ma nikogo, ani domu, ani rodziców, ani rodzeństwa. Co mu pan dać możesz?
Antreprener igrał z bilardową kulą.
— Wiem, że jest samowolną i nieco dziką — ciągnął nauczyciel — lecz poprawiła się znacznie i sądzę, że mam niejaki wpływ na nią. Otóż spodziewam się, że pan, jako uczciwy człowiek, zaniechasz wszelkich względem niéj zamiarów i chętnie...
Tu coś zadławiło mówiącego w gardle. Z chwili przestanku korzystając antreprener, roześmiał się i spytał cynicznie:
— A co panu do téj dzierlatki?
Pod obelgą tą zawrzała krew nauczyciela! Próżne retoryki! pierwszą instynktowną obroną człowieka bywa w podobnych razach pięść, to téż i nasz bohater, zanim ochłonął, uderzył w twarz aktora. Szeroko-brzegi kapelusz poleciał w lewo, kij bilardowy w prawo, a policzek tak dobrze był wymierzony, że aż pękła rękawiczka na ręku nauczyciela, a brzegi ust aktora zaczerwieniły się krwawą pianą.
Powstał wrzask, zamęt, wtargnięcie wielu nóg i rąk, rozbrajanie i tém podobnie. Wreszcie nauczyciel opamiętał się. Ujrzał się