Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/103

Ta strona została przepisana.

sam opodal od innych. Ktoś go ujął za rękę, z któréj krew się lała. W skurczonych nerwowo palcach ściskał ostrze noża, lecz nie mógł przypomniéć sobie, jakim sposobem nóż się ten w jego znalazł ręku?
Za rękę trzymał go Mr. Morphy i starał się wywieść z sali, czemu się nauczyciel opiérał zrazu, przez spieczone usta mogąc zaledwie wyszeptać imię Melissy.
— Wszystko w porządku i Mliss w domu — upewniał go Mr. Morphy, a gdy znaleźli się wreszcie na ulicy, opowiadał, jak przed chwilą Mliss wpadła, wołając, że zabijają nauczyciela w Arkadyi.
Zmęczony nieco i wyczerpany nauczyciel, pożegnał Morphy’ego i zwrócił się ku szkole. Drzwi były otwarte. Mliss siedziała w izbie szkolnéj.
Nauczyciel, jak wszystkie zresztą wrażliwe natury, nie był pozbawiony pewnéj dozy egoizmu. Zostawał pod wpływem usłyszanéj od aktora obelgi. Więc tak to mogło być tłómaczone jego bezinteresowne zajęcie się krnąbrną tą, jego zwierzchnictwa nieuznającą dziewczyną! Wszyscy byli przeciw niéj, on jeden stawał w jéj obronie i oto... oto w szynkowni i nikczemnéj bijatyce dowiódł... No, nie dowiódł niczego przecie... Cóż powiedzą na to ludzie, co powie MacSnagley?...
Rozmyślając tak po drodze, nie życzył sobie wcale spotkania z niegodziwém dzieckiem, to téż, zastawszy Mliss w izbie szkolnéj rzekł jéj chłodno, że pragnie pozostać sam i jest zajęty. Ustąpiła mu miejsca. Długo siedział z twarzą utopioną w dłoniach. Gdy podniósł głowę, Mliss stała przed nim wyprostowana, nieustraszona.
— Zabiłeś go? — spytała, patrząc mu w oczy czarnemi swemi, błyszczącemi oczyma.
— Nie! — odrzekł sucho.
— Na cóż ci dałam nóż? — szybko dorzuciła dziewczyna.
— Tyś mi dała nóż? — zawołał nauczyciel.
— Ja. Byłam pod stołem, gdyś wchodził. Widziałam wszystko. Upadliście obaj, a z jego kieszeni wypadł ten nóż, więc pochwyciłam go prędzéj i tobie dałam. Czemużeś nie uderzył? — kończyła szybkiém i wymowném rąk poruszeniem.
Nauczyciel nie mógł przyjść do siebie.
— Tak — ciągnęła Mliss — miałam odjechać z niemi nazawsze, na zawsze, nazawsze. Dlaczego? To już moja rzecz. A! widzisz, nie powiedziałeś mi, że odjedziesz stąd, ale ja wiedziałam dobrze, słyszałam jak-eś się zwierzał doktorowi. Co, może powiesz, że nie? Za nic, ale to za nic, za żadne skarby świata nie zostałabym tu sama, z tą obrzydłą Morphy. Wolę umrzéć! Patrz raczéj!
I pełnym dramatyczności, a usposobieniom jéj odpowiednim ruchem, wyjęła z za stanika kilka zielonych liści i trzymając je w wy-