Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/104

Ta strona została przepisana.

ciągniętéj dłoni z dawném swém uniesieniem i gorączkowym błyskiem oczu mówiła szybko:
— A co, ta to roślina, o któréjś mnie ostrzegał, pamiętasz, że truje. Jedno z dwojga, albo pojadę sobie z aktorami albo połknę to i umrę. Wszystko mi jedno, skończyć tak czy owak, lecz nie zostanę tu sama śród ludzi, co mnie nienawidzą, którzy mną gardzą. I ty-byś mnie nie opuszczał, gdybyś mnie téż nie nienawidził, nie poniewierał mną...
Wznosiło się tłumione łkaniem łono małéj dziewczynki, łzy gasiły namiętném uniesieniem rozbłysłe jéj oczy. Odpędzała je niby natrętne osy końcem swego fartuszka, połykała je ciągle.
— Spróbuj zamknąć mnie — mówiła — co? może w lochu, abym nie wyjechała z aktorami? spróbuj tylko, a jak mnie widzisz, otruję się. Wszak ojciec mój zabił się, dlaczegóżbym miała być lepszą lub gorszą od niego? Sam mówiłeś, że roślina ta śmierć zadaje, pamiętam, zawsze odtąd noszę ją przy sobie, ot tu...
Uderzyła się piąstką w piersi.
Nauczycielowi stanęło w myśli próżne miejsce na cmentarzu obok mogiły samobójcy — opoja. Wpatrzył się długo w stojącą przed nim drobną postać krnąbrnego dziecka. Ujął ją za obie ręce i przyciągając ku sobie:
— Lissy — rzekł łagodnie i tkliwie — czy chcesz odejść stąd ze mną.
— O tak! dobrze! — zawołała rozradowana, zarzucając mu ramiona na szyję.
— Ale zaraz, dziś wieczorem jeszcze?
— Zaraz, dziś wieczorem!
Dłoń w dłoni wyszli na drogę, na wązką ścieżkę, co ją przywiodła była do progu nauczyciela i któréj odtąd samotnie przebiegać nie było jéj sądzono. Na niebie błyszczały gwiazd miliardy. Na złe czy dobre, nauka była skończoną i za niemi drzwi szkoły w Smith’s Pocket zawarły się bezpowrotnie.