Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/108

Ta strona została przepisana.

czołgał się do komina. Żałowała, że nie popatrzyła, co się na dworze dzieje, ale wiatr wyrwał jéj z rąk drzwi i zatrzasnął je gwałtownie. Posiedziała trochę jeszcze, pochodziła trochę, potém położyła się znowu. Leżąc tak przy saméj ścianie, słyszała zewnątrz szmery podobne do ocierania się gałęzi o ściany chaty i ciągły szmer pluskającéj wody. Porwała się z łóżka. Przez szczelinę w posadzce sączyło się coś wązką na palec strugą, a zanim wstała, wezbrało na szerokość dłoni. Pochyliła się, własnym nie wierząc oczom — woda to była!
Pobiegła do drzwi frontowych, otworzyła je i spojrzała — wszędzie woda! Pobiegła do drzwi w głębi, otworzyła je, spojrzała — wszędzie woda! Do okna — woda! Przypomniała sobie, że mąż jéj mówił, jakoby przypływ morza, którego trwanie daje się obrachować, mniéj był strasznym od nieobrachowanych wezbrań i wylewów rzeki. Wyrzuciła tedy przeze drzwi kawał drzewa; popłynęło ku zatoce. Zaczerpnęła wody w dłonie i chciwie ją do ust poniosła — woda była świeża, słodka, rzeczna.
Wówczas... O! niech nieskończone będą dzięki Wszechmocnemu, który w nieprzebraném swém miłosierdziu nie opuścił jéj w téj okropnéj chwili i podtrzymał słabe jéj siły! Wówczas opadł z niéj strach wszelki, jakby znoszone suknie, przestała drżéć i przez całe trwanie téj strasznéj próby, przez całą tę wieczystą noc rozpaczy zachowała przytomność umysłu.
Wówczas, wysunęła łóżko na środek izby, umieściła na niém stół, na stole postawiła kołyskę z dzieckiem. Woda dochodziła już jéj do kolan, a chatka zachwiała się parę razy z taką gwałtownością, że drzwi otworzyły się na oścież. Znowu usłyszała tarcie się czegoś o ściany, i spojrzawszy przez otwarte drzwi, dostrzegła olbrzymi pień drzewa, który rano leżał na przeciwległym końcu łąki a który teraz woda niosła wprost na chatkę. Szczęściem długie gałęzie i korzenie tamowały siłę prądu, inaczéj nicby nie pomogły windy i pale, chatka rozpadłaby się jak dome z kart, pod uderzeniem olbrzyma. Pies wskoczył na sękowaty, nad wodą wystający pień i drżący cały, skowycząc przypadł do gałęzi! Kobiecie błysnęła nadzieja zbawienna. Owinęła dziecię w najgrubszą kołdrę, po pas weszła w wodę, pochwyciwszy jednę z gałęzi, za przykładem psa wdrapała się po ślizkiéj korze na drzewo. Jedną ręką uczepiła się konarów drzewa, drugą podnosiła dziecko. W téj saméj prawie chwili rozległ się trzask i frontowa ściana chatki runęła, druzgocąc pozostałe wewnątrz sprzęty. Jednocześnie drzewo, na którym zawisła, uniesione szybszym prądem, odpłynęło daléj. Nieprzejrzysta noc panowała dokoła.
Mimo przerażenie, niepewność i niebezpieczeństwo położenia śród