Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/110

Ta strona została przepisana.

odłamy skał i o tych nieszczęsnych ofiarach, które rozbiły i pochłonęły rozhukane fale. Chciała podziękować Wszechmocnéj, czuwającéj nad nią Opatrzności i wzniosła oczy w niebo. Ku południowi, w oddali, błyskało wielkie światło, błyskało, to znów gasło, to znowu wybuchało wielkim płomieniem. Na ten widok silniéj przytuliła do gwałtownie bijącego serca zimną twarzyczkę dziecka, poznała bowiem morską latarnię, wznoszącą się nad samą zatoką. Jednocześnie drzewo zwolniło biegu, okręciło się parę razy i osiadło na miejscu — dotknęło lądu! Wnosząc z kierunku, w którym świeciła latarnia, był to ląd Dedlow March.
Gdyby dziecię nie kwiliło w tak rozdzierający sposób i gdyby mogła je nakarmić, uważałaby się za zbawioną, ale tak, czuła się okropnie smutną i opuszczoną. Wody opadały szybko. Wielkie stada ptaków unosiły się w powietrzu, wrzeszcząc i bijąc skrzydłami, spuszczały się jak skraje szaréj chmury na drzewo. Siewka przeleciała kwiląc żałośnie, czapla krążyła długo, aż także opuściła się i usiadła w jéj sąsiedztwie. Ale co najdziwniejsza, to, że przyleciał piękny jakiś biały ptak, większy od gołębicy, do pelikana podobny ale nie pelikan; usiadł na gałęzi tuż nad jéj ramieniem i nie odleciał, chociaż głaskała jego śnieżne, puszyste pióra. Chciała zabawić nim dziecię, ale było ono sztywne i zimne całe i nie chciało podjąć ociężałych powiek, a twarzyczkę miało siną... Krzyknęła, ptak spłoszony odleciał i ona téż musiała zemdléć, bo nie wié już, co się potém działo.
Kiedy wróciła do przytomności, słońce wysoko świeciło na niebie, leżała przy dużym ognisku wzniesionym na trzęsawisku Dedlow March. Uderzyły ją przedewszystkiém niezrozumiałe gardlane dźwięki. Stara Indyanka kołysząc się z boku na bok śpiewała narodowe „husbady“. Pierwszą myślą wracającéj do przytomności matki było dziecko. Druga Indyanka młodsza od pierwszéj odgadła ją i ukazała bardzo dziwaczną, z łozy splecioną kobiałkę, w któréj obok małych Indyaniąt spoczywało jéj własne, rodzone dziecię, bledziuchne lecz żywe, chwała Bogu! Na ten widok zaczęła śmiać się i płakać zarazem i dziękować Najwyższemu za cudowne ocalenie. Indyanki śmiały się téż połyskując białemi zębami tak poczciwie, że chciałaby ucałować ich ciemne twarze. Dowiedziała się od nich, że z brzaskiem dnia, zbierając na bagnach jagody, ujrzały na pływającém drzewie zawieszone barwne szaty. Starsza kobieta, przynęcona tym widokiem, pogoniła za zdobyczą i tym sposobem w gałęziach drzewa znalazły zemdlałą kobietę i dziecko. Naturalnie darowała staréj Indyance suknie, które ją przynęciły.
Nakoniec przybył jéj mąż. Wyglądał starszy o lat dziesięć, a ujrzawszy go, kobieta osłabła znowu, ze szczęścia tym razem,