Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/113

Ta strona została przepisana.

sze wiersze Byrona do morza, a on niby nic, łata starą swą odzież. Raz — co to było śmiechu! — pytał Rattlera, czy Byron podlegał morskiéj chorobie? Nie pamiętam odpowiedzi Rattlera, zabawną być musiała, gdyż pokładaliśmy się od śmiechu, a Rattler dowcipnym był burszem.
Gdy „Skyscraper“ zawinął do San-Francisko, sprawiliśmy suty bankiet, postanawiając każdego roku zjeżdżać się dla uczczenia pamiętnego wypadku wylądowania w Kalifornii. Naturalnie nie zaprosiliśmy Fagga: był on pasażerem drugiéj klasy, a na stałym lądzie wypadało zachowywać decorum pewne, nie zadawać się byle z kim. Tém niemniéj przy uczcie śmieliśmy się z niego aż do łez. Ktoś nam powiedział, że się stary — prawdę mówiąc nie miał nad dwadzieścia pięć lat — wybrał na piechotę do Sakramento. Bawiliśmy się dnia tego wybornie. Przy rozstaniu sypały się uściski i zapewnienia niezmiennéj przyjaźni. Osiem lat odtąd nie upłynęło... Hej! co tam! zwykła to koléj! ręce w uścisku splecione nienawiść zwarła w mściwe pięści... inne wsuwały się chyłkiem do cudzych kieszeni... Pamiętam, już w następnym roku zjazd umówiony nie mógł przyjść do skutku, Basker poprzysiągł bowiem nie usiąść do jednego stołu z takim jak Mixer łotrem, Nibbler zaś, ten sam, co w Valparaiso pożyczał pieniądze od młodego Stubbs'a, nie chciał zadawać się z takiemi jakiemiś — Stubbs służył jako garson w traktyerni.
Kiedy w 1854 r. nabyłem część akcyj Tunel-Coyote w Marysville, odwiedziłem tamte strony w celu naocznego przekonania się, jak rzeczy stoją. Zatrzymałem się w hotelu „Empire“. Po obiedzie kazałem sobie podać konia i objechawszy miejscowość udałem się na zwiady. Została mi właśnie w tym celu wskazana osobistość pewna, jedna z tych, których łaskawe dzienniki mianować zwykły „znakomity nasz korespondent“ i którym służy prawo udzielania wszelkich drobnych informacyj. Indywiduum to przyzwyczaiło się odpowiadać, nie przerywając pracy.
— Interes — mówił wpatrując się w szyb swój — znamienite przedstawiał widoki, lecz — tu uderzył kilofem w ziemię — lecz os-tat-ni właś-ci-ciel, — jednocześnie ważył sylaby i ziemię — był do niczego, człowiek bez wagi — nowe uderzenie kilofu — nie-do-świadczony, każdemu dał się powodować, to téż...
Koniec frazesu wpadł w głąb' kapelusza, który zdjął był dla otarcia czoła czerwoną chustką.
Spytałem o nazwisko właściciela.
Nazywa się Fagg.
Fagg! poszedłem go odszukać. Postarzał, poszpetniał, mówił, że wiele pracował, szło mu „tak jakoś“. Takim, jakim go zastałem,