Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/120

Ta strona została przepisana.

glądał z obojętną ciekawością, w któréj jednak nie było cynicznéj wzgardy, z jaką zwykł był spoglądać na bardziéj pretensyonalnych członków społeczeństwa. Nie ręczyłbym nawet, czy mu pewnéj przyjemności nie sprawiało naiwne uwielbienie, z jakiém kucharki i służące spozierały na jego twarz, odznaczającą się nawet śród najpiękniejszych. Prawdopodobnie wzgardziłby spowszedniałemi sobie względami niejednéj wytwornéj damy, tém niemniéj wzrok uwielbienia, który nań podnosiła przechodząc jakaś uboga, nędznie odziana dziewczyna, miał tę własność, że wywoływał lekkie rumieńce na jego blade lica. Kończyło się zwykle na odprawieniu dziewczęcia lecz nie wcześniéj, aż się przekonało o jego hojności i o czémś więcéj jeszcze, o tém, czego żadna może z wytwornych dam nie miała zręczności sprawdzić, a mianowicie: że śmiało i dumnie patrzące czarne jego oczy, w pewnych chwilach mgliły się i miękły w aksamitnych spojrzeniach.
Szczególną uwagę miser Oakhurst’a ściągnął mały ogródek, otaczający umieszczony na uboczu domek. Nigdy, tak dobrze znane mu w bukietach róże, heliotropy i werweny nie wydały mu się tak świeżemi i ponętnemi; dlatego może, że na nich błyszczały krople rosy i że tym razem patrzył na nie, nie jako na dań należną miss Ethemidzie, która go upewniała, że wyłącznie dla niego roztacza na scenie wdzięki swe i talent, ani téż miss Monmorissy, z którą właśnie zamierzał dnia tego spędzić wieczór, ale dla własnéj przyjemności. Przeszedł razy kilka koło ogródka, a dostrzegłszy ławkę w pobliżu pod drzewem, otarł pył starannie batystową chustką do nosa i usiadł na niéj.
Poranek był prześliczny. W powietrzu panował zupełny spokój, a wietrzyk wstrząsając figowemi liśćmi, zdawał się tylko zwiastować przebudzenie drzew. W oddali rysowały się góry na tle głębokiego horyzontu, tak głębokiego i tak odległego, iż zdawaćby się mogło, że nawet promienie słońca aż tam nie dościgną. Ulegając niezwykłemu popędowi, miser Oakhurst zdjął kapelusz i, pochylając się na poręcz ławki, zapatrzył się w błękity niebios. Postawa jego zaniepokoiła zrazu ptaszki sejmikujące na najbliższéj gałęzi drzewa. Po jakimś czasie jednak, uspokojone panującą dokoła ciszą, poczęły zbierać źdźbła trawy, tuż przy jego nogach. Wtém spłoszył je zgrzyt kół po piasku.
I miser Oakhurst podniósł głowę. Drogą przechodził pomału mężczyzna, popychając przed sobą dziwnego kształtu wózek, na którym spoczywała wpółleżąca kobieta. Miser Oakhurst odrazu odgadł, że wózek ów był dziełem pomysłu i pracy silnych rąk, które go popychały z rzadką wprawą. Twarz człowieka tego nie była mu obcą. Gdzieś ją widział... Pamięć miał wyborną, wyćwiczoną